Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
3812
BLOG

Demokracja, faszyzm, klasycyzm

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 17

   O czym tu dumać na nowojorskim bruku, gdy z kraju dochodzą straszne słowa. Jakiś Gross głosi, że jestem z narodu hien cmentarnych,które obłowiły się na złotych żniwach. Jakaś Graff oświadcza, że od pamięci o tragicznej śmierci prezydenta ważniejszy jest kurs franka szwajcarskiego. Zapewne otrzymała nie dość staranne wychowanie domowe, inne niż ta ruda harcerka, która niezmordowanie porządkowała znicze pod Pałacem.
   Szukam w Nowym Jorku czegoś mocniejszego od tych zniewag. I jest! Znalazłem w kinie dokument „Inside Job” Charlesa Fergusona. Pokazuje, kto brał udział w ustawianiu kryzysu finansowego największego w dziejach, który zepchnął Amerykę i cywilizację zachodnią na krawędź upadku. Widać, kto na tym zarobił: jedni dziesiątki milionów, inni setki, w pewnych wypadkach były miliardy dolarów na osobę. Greenspan, Bernanke, Rubin, Summers, Paulson, Blankfein. Dziwnie znajomo brząmią te nazwiska dla polskiego ucha.  Najbardziej szanowani obywatele, tolerujący albo sami biorący udział w okradaniu milionów swoich rodaków z oszczędności, emerytur, domów, pracy i nadziei. Jeszcze przed kryzysem 1 procent Amerykanów zgarniał sobie 23 procent dochodu narodowego. Przepaść się powiększyła, gdyż kryzys był największym w historii transferem bogactwa przez banki. To dopiero były złote żniwa!
   Czy za to nie należy się nowy Trybunał Norymberski? Nikt przed nim nie stanął. Oligarchia finansowa wydała w ostatnim dziesięcioleciu na lobbing w Kongresie 2,7 miliarda dolarów i miliard w dotacjach na kampanie wyborcze kongresmanów. W taki sposób wypłukuje prawo ze sprawiedliwości a demokrację z treści. Kiedyś nazywało się to plutokracją.
   Coś wisi w powietrzu, jakiś niepokój, że liberalna demokracja dochodzi kresu a Zachód szuka wskazówek odrodzenia, jak po obu światowych wojnach. Dwa najważniejsze muzea sztuki nowoczesnej w Nowym Jorku też łapią ducha czasu. Museum of Modern Art urządziło wielki przegląd Ekspresjonizmu Abstrakcyjnego z lat 1945 – 60. Był to pierwszy nurt, który narodził się w tym mieście, rozkwitł w promieniu dwóch mil od muzeum i w końcu odebrał Paryżowi rangę kulturalnej stolicy świata. Artyści EA zanurzyli się w nieświadomość i mity pierwotne, gdzie szukali ratunku dla człowieka zgnębionego II wojną a potem groźbą zagłady nuklearnej.
   Natomiast w Guggenheim Museum, sławnej rotundzie projektu Franka L. Wrighta, była do niedawna otwarta wystawa „Chaos i klasycyzm”, jak sztuka europejska narzucała wyobraźni Zachodu klasyczny porządek po wstrząsie I wojny światowej. Może to jutrzenka Odrodzenia? Nie całkiem. Niektórzy bezwiednie a inni z pełną świadomością - artyści Francji, Włoch i Niemiec szykowali grunt dla faszyzmu. Picasso z okresu klasycznego byłby wstrząśnięty, gdyby mu to powiedzieć. Jednak Mussolini i Hitler uznali sztukę klasycznych Aten za ideał. Tylko pewni twórcy pierwszorzędni z Guggenheima otwarcie poparli faszyzm albo nazizm. Faszystowska sztuka we Włoszech była zresztą całkiem dobra, bo nie tak wulgarna, jak sztuka niemieckiego nazizmu.
   Czy są przypadkiem te powroty w dzisiejszym centrum kultury Zachodu do stanów ducha po wojnach światowych? Takiemu odczytaniu obu wystaw sprzyja kryzys ledwo zażegnany i odsunięty w przyszłość, gdzie nabiera sił do wywrócenia cywilizacji. Ktoś wtedy przywróci porządek. Nie będzie to demokracja.
   Zaciekawiony, czego artyści szukali w nazizmie sięgnąłem po dokumentalny film „Architektura zagłady”. Realizator Peter Cohen wykazuje, że narodowy socjalizm pragnął uzdrowić i upiększyć świat. Trudno mi się z tym pogodzić, bo jestem ze Słowian skazanych na uprzątnięcie przez brunatnych idealistów. Także Zagłada Żydów była dla nich operacją higieniczną. A jednak Cohenowi udaje się przekonać, że nazizm był ruchem estetycznym osadzonym w niemieckiej tradycji doskonalenia ducha, do której dodał doskonalenie ciała. Czemu wyszła z tego zbrodnia i kicz? Wyszła zbrodnia, ponieważ choroba i brzydota należą do wolnego życia. Nie można ich nagle usunąć bez przemocy. A kicz wyszedł, gdyż nazizm przegrał wojnę. Gdyby wygrał, narzuciłby swoje kryteria oceny własnych dzieł tak samo, jak demokracja liberalna narzuca nam polityczną poprawność i zwątpienie we wszystko, może z wyjątkiem kursu franka. Jednak nawet po sromotnej klęsce nie sposób zignorować przerażającego piękna zjazdu NSDAP w Norymberdze utrwalonego przez Leni Riefenstahl w filmie „Triumf woli”. Nie docenić jej filmu „Olympia”, gdzie łączy berlińską Olimpiadę w 1936 r. z estetyką rzeźby starożytnych Aten. Drzemiąca w klasycyźmie siła wpólnoty jest pointą wystawy w muzeum Guggenheima.
   Natomiast nowojorski ekspresjonizm abstrakcyjny jest sztuką wolności indywidualnej. W przestronnych salach MoMA oglądałem wielkie płótna tętniące tajemnicą i spisałem słowa: „Wydaje mi się, że nowoczesny malarz nie może wyrazić wieku aeroplanu, bomby atomowej, radia w starych formach Renesansu, czy jakiejś innej kultury przeszłości. Każdy wiek znajduje swą własną technikę.”, powiedział Jackson Pollock w 1951 roku. Parę lat później stał się najsławniejszym malarzem Ameryki, chociaż wyśmiewanym przez filistrów. Jakieś kropki… Ale nie można było go zlekceważyć. Jego obrazy wryły się w masową wyobraźnię i były powszechnie komentowane, ponieważ stawiały pytanie, co znaczą? Wynaleziona przez niego technika polegała na wylewaniu farby na płótno, która układała się w rytmiczne sploty. Ręką malarza kierowała podświadomość tworząc gąszcz linii i kapnięć pigmentu. Wygląda to jak wyobrażenie systemu nerwowego w rozmaitych stanach pobudzeniach w różnych swych segmentach. Od dawna znam te obrazy, ale dopiero teraz zauważyłem, że dla zewnętrznego obserwatora tak może wyglądać świadomość szukająca sobie nowej formy. Według neurologii są to przecież rozjarzenia ładunkiem elektrycznym nerwowych splotów.
   Pollock ukazał więc na swoich najsłynniejszych obrazach – przyjmijmy - materialny nośnik świadomości, system nerwowy. Zaś Mark Rothko przedstawił świadomość od wewnątrz. Jego najbardziej cenione płótna ukazują prostokątne, mgliste, barwne obłoki unoszące się na tle kontrastowych płaszczyzn. To malarski wyraz stanu postrzegania w oddzieleniu od obiektu obserwacji. Oglądamy rozjarzenie psychiki od wewnątrz, nastrój wytworzony kolorem bez rzeczywistości zewnętrznej, którą zawsze w określonym nastroju oglądamy i ją zabarwiamy. Rothko uważał, że „sztuka powinna być wypadem w nieznany świat”, jej przedmiot powinien być „tragiczny i bezczasowy” ukazując „duchowe pokrewieństwo ze sztuką prymitywną i archaiczną”. Trudno wyobrazić sobie coś bardziej prymitywnego, niż nasz aparat poznawczy zanim wniknie w rzeczywistość. To cofnięcie się w głąb psychiki. Wolność przez powrót do stanu potencjalnego, kiedy wszystko jeszcze jest możliwe.
   Niektóre z tych płócien Pollocka i Rothko są przepiękne, chociaż nie mają formy niczego z potocznego życia. Otwierają wyobraźnię widza na nowe horyzonty ponieważ można różnie je interpretować przez nabudowanie znaczeń. Gdzie ja dostrzegam obraz systemu nerwowego, ktoś inny ujrzał w tych kropkach obsesję masturbacyjną Pollocka. Gdzie ja widzę rozjarzenie świadomości bez odniesienia do zewnętrznego świata u Rothko, ktoś zobaczy istotę chmury. Panuje pełna wolność rozumienia, w której tracimy kontury i rozpływamy się.
   Przeciwnie działa sztuka faszyzmu narzucając widzowi znaczenie przez formy od dawna ustalone. Odwołuje się do wielkich mitów zbiorowości, aby wizualną przemocą „uszlachetnić masy”. Również powstawała w „wieku aeroplanu i radia”, chociaż zamiast bomby A miała na sumieniu tak samo radykalny cyklon B. Ciekawe, że sztuka faszystowska bywa dobra, kiedy jest niedokończona. Choćby szkic do fresku przedstawiający Mussoliniego na koniu. Czemu? Bo wkrada się w jej pyszałkowatą postawę - niepewność obowiązkowa w naszych czasach liberalnych. Założenia monumentalne przypominają na szkicu ruiny. Zresztą twórca nazizmu musiał mieć przeczucie klęski u szczytu powodzenia. Architekt Albert Speer dostał od Hitlera polecenie takiego doboru materiałów i konstrukcji gmachów, aby po stuleciach zostały z nich malownicze złomowiska do podziwiania dla następnych pokoleń, jak podziwiamy klasyczne kikuty. Ten jego triumf woli był podszyty niewiarą.
   W Guggenheimie wystawę „Chaos i klasycyzm” kończy „Olympia” sławiąc piękno zdrowego, białego ciała pokonującego słabość w rozmaitych sportach. Natomiast w MoMA są filmy Warhola wyzywająco nudne. Najwięcej dzieje się na pierwszym ekranie w zaciemnionej sali, gdzie pokazują „Blow Job”. Kamera obserwuje twarz chłopaka w różnych stanach napięcia, kiedy ktoś pod kadrem wykonuje na nim, jak wskazuje tytuł filmu, stosunek oralny – być może sam Mistrz pop-artu. Na pozostałych filmach ktoś śpi. Ktoś patrzy. Ktoś jest. Nic. Tematem jest właśnie to nic, wyjałowienie, gdy każdy wedle Mistrza, będzie miał „15 minut sławy” z byle jakiego powodu.
   Przed wejściem na salę z filmami Warhola wisi kilka najsławniejszych obrazów pop. Są jego puszki zupy Campbell, jest także ikona Marylin Monroe na złotym tle. A największe wrażenie robi na mnie, jak zawsze, „Flaga” amerykańska. Obraz Jaspera Johnsa jest namalowany na podkładzie prześwitujących gazet. Na niebieskim tle jaśnieją gwiazdy jakby ideału a obok biało-czerwone pasy naszej flagi. Czerwień jest jak krew. Chyba też potrzebujemy uwznioślającego mitu, lecz rodzi to niepokój. Czy po złotych żniwach plutokracji nastąpią krwawe żniwa historii?

PS. Nieco szerza wersja tekstu, który ukazał się w PlusieMinusie Rzeczpospolitej w ostatni weekend.

 

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura