Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
4274
BLOG

Miłosz na Krakowskim Przedmieściu

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 50

   Ktoś wysoko u góry musiał chyba zarządzić, żeby w Kordegardzie w Warszawie, naprzeciw pałacu prezydenta, otworzyć na kwiecień i maj wystawę Czesława Miłosza. Czy siły wyższe chciały zawstydzić poetę, czy raczej przyznać mu rację? Po zachodniej stronie Krakowskiego Przedmieścia pyszni się Litwin gardzący Polakami. A po stronie wschodniej pogardzani przez niego Polacy śpiewają nabożne pieśni ofiarom lotu do Katynia, gdzie miały oddać cześć ofiarom poprzednim. To narodowy katolicyzm w ludowym wydaniu dokładnie taki sam, jakiego Miłosz nienawidził. Zaś pieśni dotyczą prezydenta pragnącego wskrzesić w pewnej mierze II Rzeczpospolitą, której Miłosz serdecznie nie znosił. Nie wierzył nawet w ideę niepodległej Polski przypisując Piłsudskiemu słowa „Koło historii wstrzymałem na chwilę”.
   Ze zgiełku ulicy zwabiła mnie do środka piękna polszczyzna jego wierszy wydrukowanych na kubikach leżących u wejścia na chodniku. Trudno było się oprzeć czytając strofy: „Mowa rodzinna niechaj będzie prosta, ażeby każdy, kto usłyszy słowo widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi tak, jak się widzi w letniej błyskawicy.”
Jest to początek „Traktatu poetyckiego”. Ale w środku wystawy nie ma ani śladu zawartych w traktacie wielu bluźnierczych myśli. Nie ma na przykład fragmentu o dwudziestoletnich poetach Warszawy bez sensu ginących w powstaniu, które „płoszyło gołębie”. Miasto kona a Miłosz myśli o czym? O spokoju gołębi! kiedy Gajcy i Stroiński „byli podniesieni w czerwone niebo na tarczy eksplozji”.
   A dzisiaj obok na ulicy powstaje kult ofiar smoleńskiej katastrofy. Czy także zostały podniesione w niebo „na tarczy eksplozji”, jak ci młodzi poeci? Tego jeszcze nie wiemy. Słyszymy tylko echo naszej tragicznej historii z ust obrońców krzyża na Krakowskim.
   Autorzy wystawy stracili okazję dla debaty o polskiej tożsamości, chociaż czas i miejsce aż się o to proszą. Niestety, boją się ostrej konfrontacji idei. Przedstawiają Miłosza oheblowanego z bolesnej polemiki. Co znaczyłaby Polska bez litewskich królów, poetów i polityków? - pytał poeta. Polacy z etnicznego centrum mieli w jego rodzinie opinię „płytkich, niepoważnych a przy tym oszustów”. W liście do arcysarmaty Melchiora Wańkowicza wyznał, że „standardy obowiązujące wśród szlachetnych Polaków są mi najzupełniej obce. Mój umysł jest żydowski.”
   Przy innej okazji oświadczył, że nie chciał pracować „dla nacjonalistycznego upiora”, czyli Polski. Nawet bawił się myślą o jego zniszczeniu, gdyż „nad tym właśnie kawałkiem Europy ciąży przekleństwo, że nie ma żadnej rady. I być może, gdyby mi dano sposób, wysadziłbym ten kraj w powietrze, żeby matki nie opłakiwały już zabitych na barykadach siedemnastoletnich synów i córek.”.
   Można go tłumaczyć, że pisał te okrutne słowa w czasie niewoli, w roku 1958, w „Rodzinnej Europie”. Jednak po demontażu PRL nie zmienił zdania. W roku 1991 orzekł, że „dla Polski nie ma miejsca na ziemi.” Czy podobnie myślą w Moskwie i Berlinie, chociaż dzisiaj o tym nie mówią? Może więc Polak powinien wyemigrować choćby jako robotnik? W takim wypadku zostanie „szczuropolakiem” pracując na obcych.
   Wyszedłby z tych słów poważny akt oskarżenia przed Trybunałem Stanu, gdyby przed nim mieli stawać poeci zamiast polityków. Na szczęście jest inaczej. Litewski kosmopolita i piszący po polsku apostata został uroczyście pochowany na Skałce, jak wielki pisarz polski. Moim zdaniem słusznie. Protesty przeciw pochówkowi w panteonie narodowym były małoduszne. Podobnie jak te, kiedy Sejm uchwalał 2011 rokiem Czesława Miłosza.Ten zaprzaniec nadzwyczaj nas wzbogacił. Jego dorobek literacki jest dla każdego jasny więc nie kunsztu pisania dotyczyły protesty. Ale wzbogacił nas także zajadłą polemiką. Tak samo zajadłą, jak z drugiej strony patriotyzm ślepy na narodowe wady, który nie liczy się z żadnymi ofiarami a lekkomyślnie mierzy siły na zamiary.
   Jego gniew dla romantycznych zrywów jest ich koniecznym dopełnieniem aby nas utrzymać w duchowej równowadze. Był tak samo potrzebny do zachowania polskiej tożsamości, jak nieszczęsne powstania, z których drwił chcąc nas chronić przed kolejnym narodowym szaleństwem. Jak oceniłby ostentacyjne wyzwanie rzucone Rosji w Gruzji przez prezydenta Polski? Drugi taki zaprzaniec, Witold Gombrowicz, też powinien spocząć na Skałce zamiast na cmentarzu w Vence. W wypadku ducha lepsza jest wielkoduszność. 
   Każdy spełnia naturalną rolę w narodowym organizmie. Także obrońcy krzyża po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia. Bronią swego miejsca w Europie najlepiej, jak potrafią. Bronią miejsca także dla pyszałków i różnych odstępców, którzy wszakże poza polskością nie potrafią istnieć.
   Przechodząc tam onegdaj dostałem od jednego z nich medalik. Przyjąłem z wdzięcznością chociaż moje credo, jeśli w ogóle jest, to jest inne. 
 

PS. Tekst ukazał się w PlusieMinusie Rzeczpospolitej, wydanie 21-22 maja 2011

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura