Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
2623
BLOG

Co się dzieje z Ameryką?

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Polityka Obserwuj notkę 42

Ach! Że też nad lotniskiem J.F.K. w Nowym Jorku nie powstała tęcza, kiedy sowieckim iłem polskiego LOT-u doleciałem do Ameryki równo ćwierć wieku temu. To był mit mej młodości: niezwyciężone Stany Zjednoczone rzucą na kolana Związek Radziecki. Polska będzie wolna. Kto zasłuży się bystrością i pracą, ten dojdzie z nędzy do wielkich pieniędzy. Twórcze umysły spełnią swe marzenia. A kto nie może doczekać się cudu, niech pakuje walizki, wyjeżdża za Atlantyk.

Najlepsza nadzieja ludzkości

To była nasza Ameryka „imperialisty” prezydenta Eisenhovera, która robiła najlepsze kino i jazz, uskrzydlone cadillaki i dżinsy. Kraj wynalazców, milionerów, żołnierzy rozdających czekoladę więźniom po obozach. Ostoja Zachodu wobec barbarii bolszewizmu. Mocarstwo Kennedy’ego, który upokorzył Chruszczowa na Kubie i może przypłacił to życiem. Kraj dzieci-kwiatów, jeszcze niewiedzących, jakie będą owoce wolności. To „lśniące miasto na wzgórzu” Reagana, które powaliło imperium zła nie blaskiem, lecz wyścigiem zbrojeń. Kraj Voice of America o głosie Sylwii Danil prującym fale eteru jak pancernik w noce naszego stanu wojennego.

To była najlepsza nadzieja ludzkości. W naszej Ameryce panowały demokracja, merytokracja i prawo sprawiedliwe. Taka żwawsza Europa Zachodnia. Do takiej Ameryki wyleciałem z baraku na Okęciu.

Ostatnie lata Reagana i kolejne oglądałem z entuzjazmem. Potem z niedowierzaniem. W końcu ze zdumieniem. „Supermocarstwo popełnia samobójstwo”, jak Patrick Buchanann ujął dziś kondycję Stanów Zjednoczonych. „Rozpada się”, zawtórował mu Charles Murray. „Nie wie, kim jest”, jak zdążył przed śmiercią wypalić w wojnie cywilizacji Samuel Huntington; opisał najazd obcych ludów, nie gdzieś w świecie na przełamanych frontach, lecz we własnym kraju, za co został rasistą.

Nasza różnorodność stanowi naszą siłę

Masa upadłościowa Ameryki jest tak wielka, że starczy na dziesięciolecia, aby kraj utrzymać. Rzym trwa. Jednak barbarzyńcy wdarli się w granice. Są wszędzie, w administracji, szkołach, rządzie, sądach, najważniejszym pałacu stolicy. Nadchodzi śmierć państwa w demokracji lub życie w dyktaturze. Demokracja musiałaby sama wyciągnąć się z bagna, co jest niemożliwe. Nie pozwoli na to oligarchia przekupująca Kongres. Ani ochlokracja, ten tłum, który przekupują politycy, żeby wyniósł ich do władzy. I nie pozwoli liberalna lewica, która woli sprawiedliwość społeczną od sprawiedliwości zwykłej. Co zostaje? Dyktatura lub rozkład.

Upadek zaczął się, jak to bywa, od dobrych chęci, naprawienia krzywdy niewolnictwa. Więc w latach 60. wprowadzono preferencje dla Murzynów w przyjęciach na studia i awansach w pracy, rozszerzane potem na inne mniejszości. Przykładem Barack Obama i jego żona Michelle. Gdyby nie „akcja afirmacyjna”, to nie dostaliby się na Harvard, a w rezultacie do Białego Domu. Murzynowi wystarczy 1100 punktów testu SAT, żeby został przyjęty do najlepszych uczelni, zaś Latynosowi 1230. A biały potrzebuje 1410, Azjata 1550. (Szczyt to 1600). Dzięki temu pojawiły się wybitne postaci wśród etnicznych mniejszości. Po dekadach wzrosło ich wykształcenie, ale spadł poziom umysłowy elity i klasy średniej.

Czołowe uczelnie natomiast odrzucają białych chrześcijan klasy niższej. Na Harvardzie czarni stanowią 7 proc. studentów, a Latynosi 8 proc., w całej populacji odpowiednio 10 i 12 proc. Azjaci maja 20 proc. studentów, Żydzi do 33 proc., mając odpowiednio 3 i 2,5 proc. udziału w całej ludności. Dodajmy studentów zagranicznych, stypendystów sportowych, dzieci ciała akademickiego i absolwentów – a dla białych chrześcijan pozostaje 25 proc. miejsc, chociaż stanowią 70 proc. populacji. Podobnie jest w reszcie Ivy League. Nie chcą też przyjmować katolików. Wolą czarne dziecko biednej rodziny niż bogatej. Jednak w wypadku białych – wolą dzieci z dobrych domów niż z ludu o tych samych wynikach. Odrzucają rdzeń narodu, którego „wewnętrznego żaru sto lat nie wyziębi”, jak pisał Mickiewicz o nas. Przesiani tak absolwenci elitarnych uczelni robią kariery na kampusach, w mediach, biznesie, polityce i wydają decyzje powielające „polityczną poprawność”. Biały chrześcijanin z ludu, a jeszcze katolik, jest niemile widziany na społecznych szczytach. To tutejszy „moher”.

Wśród świętych prawd poprawnych politycznie jest slogan: „nasza różnorodność stanowi naszą siłę”. Wszak w dynamicznym Nowym Jorku mieszka ponad 170 narodowości! Robert Putnam z Harvardu zbadał w 30 tys. wywiadów, jak to wygląda praktycznie. I obalił część mitu zalet multi-kulti. Wyszło mu, że etniczna i rasowa różnorodność niszczy wspólnoty. Ludzie nie ufają nie tylko obcym, ale również swoim. Wycofują się w prywatność, rzadziej głosują w wyborach czy popierają wspólne akcje. Chowają się w sobie jak żółw w skorupę. Najgorzej jest w Los Angeles – najbardziej multi-kulti osiedlu ludzkim w dziejach. Czy taka ma być nowa Ameryka? Wszak Tocqueville chwalił Amerykanów prawie 200 lat temu za ich niezwykłą zdolność współpracy.

Do rozkładu społecznego przyczyniła się polityka imigracyjna przyjęta w postępowych latach 60. Otwarto drzwi przed Trzecim Światem. I oto co się stało. W Ameryce Kennedy’ego biali stanowili 89 proc. wśród 160 mln ludności. Dziś tylko 64 proc. z 310 mln. A za 30 lat będą mniej niż połową obywateli Stanów Zjednoczonych. O ile od USA nie oderwie się jedna trzecia kraju, stany południowe, by „powrócić do Macierzy”, czyli Meksyku.

Z Meksyku płynie potop imigracji nielegalnej, ale też głupoty. Ich własny badacz Lionel Sosa przyznał, co wstrzymuje awans Latynosów w krainie możliwości: brak zaufania do ludzi spoza własnej rodziny, inicjatywy, zaradności, ambicji, a za to przyzwolenie na ciemnotę i biedę, która ponoć ułatwi im wejście do nieba.

To cechy przeciwne kulturze anglo-prostestanckiej, która jest w odwrocie. Bo biali wymierają, jak na całym świecie. Gdyby nie imigracja, Ameryka wymierałaby w takim tempie jak rdzenna ludność Europy i Polski. A jak spoiste są rodziny mające potomstwo? Za czasów Kennedy’ego poza małżeństwem rodziło się 5 proc. dzieci. Za Obamy już 41 proc., lecz wśród Murzynów więcej – 71 proc. Wszakże prezydent daje dowód, że wzorowym mężem i ojcem można być bez względu na kolor skóry. To zależy od wartości, które się wyznaje. Gdzie goni się za uciechą w duchu rewolucji „dzieci kwiatów” z „Hair”, tam upada rodzina.

To było złudzenie także moje, że można rozumem formować życie dla własnej samorealizacji. Już wiem, że nie należy. Tradycyjna rodzina kobiety i mężczyzny chowająca dzieci w związku służącym płodzeniu ma podstawy podświadome. Tam rozum nie sięga, a rządzi instynkt życia, osłaniany autorytetem religii. Są ludzie, którzy tak żyć nie potrafią. Trzeba ich uszanować, lecz nie mogą tworzyć normy.

Nowa wiara w tobołach barbarzyńców

Amerykę Eisenhovera i Kennedy’ego spajały święta religijne. Była państwem chrześcijańskim. Już nie jest – wyrokiem Sądu Najwyższego – by nie razić wyznawców rozmaitych wiar. Tę nową Amerykę ocenił Sołżenicyn: „Wszystkie prawa indywidualne są dane, bo człowiek jest Boskim stworzeniem... Dwieście pięćdziesiąt lat temu wydawało się całkiem niemożliwe w Ameryce, by jednostka dostała nieograniczoną wolność tylko dla zadowolenia swych popędów i kaprysów”.

A stąd bierze się kolosalne zadłużenie rządu wobec świata, obywateli na kartach kredytowych, wyniesienie za granicę produkcji przemysłowej, dzikie spekulacje finansistów. Gdzie pierwsza przyczyna tego schyłku? Buchanan: „śmierć pierworodnej wiary powoduje rozkład społeczny, koniec wspólnoty moralnej i wojnę kulturową. Globalizacja rozpuszcza więzi gospodarcze, które razem nas trzymały jako naród”.

Proroku zagłady, skoro tak uważasz, to nie ma innej drogi niż – wielokulturowość. Bo gdyby Ameryka pozostała wierna tradycji anglo-prostestanckiej, to wymierałaby jak biała Europa. Nie ma rady na wyczerpanie religii poza nową wiarą, którą przyniosą w tobołach barbarzyńcy. Tak było po upadku Rzymu, gdy ludzie żyli dalej. Tylko podlej.

Może jednak Ameryka nie upada, ale chce się przystosować do rządu oligarchii nad globalnym ludem mamionym rozrywką? Za wcześnie na wyrok.

ps. artykuł ukazał się w Gazecie Polskiej

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka