Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
3186
BLOG

Woody chudy a sprośny

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 23

    - Jestem inteligentnym facetem, mam 165, 170 IQ - powiada Woody Allen jako emerytowany reżyser w „Zakochani w Rzymie”. – Ale tylko, jeżeli liczyć w euro – odpowiada mu żona. Cały on, świetny mózg i autoironia. The Los Angeles Times porównał jego sposób mówienia do zacinania się prezydenta Baracka Obamy, kiedy zabiera głos bez telepromptera. Ich umysły pracują tak szybko, że nie nadążają słowa.
   Umysł Allena to fabryka paranoika: nakręcił 40 filmów i napisał kilka sztuk teatralnych o zgrozie życia utrzymując się na szczycie od 35 lat. Osiągnął to wszystko na niemieckiej maszynie do pisania Olympia, która według gwarancji sprzedawcy „będzie działa także po jego śmierci”. Sam żałuje, że nie ma talentu do tragedii, gdyż w tragedii doświadcza się bezpośrednio rzeczywistości, natomiast komedia próbuje ją wyśmiać. Już w wieku pięciu lat zgorzkniał; uświadomił sobie wtedy własną śmiertelność. Tak twierdzi w dokumencie „Reżyseria: Woody Allen” reż. Roberta Weide, który wszedł na ekrany. To Camus komedii, przekonuje ksiądz do kamery. Życie jest koszmarem bez sensu, tylko czemu trwa tak krótko? - dziwi się groteskowy egzystencjalista.
Bawić i zarabiać
   Ale cóż, „funny is money”, zarabia się na tym, co zabawne. To żelazna reguła w szołbiznesie. Woody dorobił się 65 milionów dolarów. A zaczynał od pisania za pieniądze dowcipów dla uznanych komików w szkole jako uczniak. Potem występował na estradzie z monologami pokonując dławiącą tremę. Jego agent uznał, że powinien najpierw stać się znany za wszelką cenę. Dlatego w telewizyjnym widowisku nie wstydził się nawet boksowania z kangurem. Grał w wielkich salach koncertowych jazz na klarnecie. Aż stał się genialnym artystą kina. Dorównał rekordowi Orsona Wellesa, którego „Obywatel Kane” zdobył cztery najważniejsze (i dwie inne) nominacje do Oskara, tyle samo ile „Anny Hall” w 1977 roku. Jednak film Allena faktycznie zdobył cztery Oskary, a nie tylko same nominacje. I odmienił gatunek komedii na kino dla publiczności myślącej.
   Jego filmy z ostatnich lat nie są już tak dobre ani świeże, jak te z lat 1970 i 80. Po „Życie i cała reszta” sądziłem, że się skończył, kiedy jako 70-latek na ekranie starał się wpoić młodemu pisarzowi żydowską paranoję szykując młodzieńca do katastrofy na miarę Holocaustu, bo „rekordy są po to, żeby je pobijać”. Stworzył tu stereotyp nowojorskiego intelektualisty Askenazim. Taki typ interesuje się wszystkim, ma stanowczą opinię na każdy temat, wszędzie widzi antysemityzm i zagrożenie dla życia. Młodzieńcowi każe kupić karabin i latarkę, która nie tonie w wodzie. Mówi, że światu ciągle grozi koniec, jakby sam czuł, że się kończy i musi przekazać odruchy przetrwania żydowskiego kodu kulturowego w następne pokolenie.
   A jednak się nie skończył. Ostatnio pobił rekord kasowy swoich filmów. „O północy w Paryżu” zgarnęło 57 milionów dolarów w Ameryce i 151 milionów na całym świecie, przy budżecie 17 milionów dolarów. To są małe sumy wobec produkcji Hollywood. On pracuje dla innej publiczności. Kręci dla neurasteników i paranoików oraz ludzi inteligentnych, którzy potrafią dostrzec w ich dziwactwach swój własny los. Nie lubią go zwykli Amerykanie, ponieważ jest zaprzeczeniem zdrowego rozsądku o urodzie nie mówiąc. No i kto to widział w Ameryce, żeby celebryta miał tak kiepskie zęby! Lecz Francuzi noszą go na rękach, aż im odpłacił w „Koniec Hollywood” o niebywałej hucpie. Niewidomy reżyser kręci film i oczywiście wychodzi bełkot, jednak przeintelektualizowana krytyka francuska dostrzega świeże spojrzenie na kino. Kochają go też Niemcy, co przyjmuje z ironicznym zdziwieniem. Wszak jest archetypowym Żydem: nadpobudliwym seksualnie mimo swej brzydoty osobnikiem o podejrzliwym, wywrotowym umyśle, jakiego nienawidzili naziści.
Zmaganie ze sobą
   Kluczem do twórczości Woody Allena jest jego pochodzenie. „Żydzi są tacy jak wszyscy, tylko bardziej” głosi znane powiedzonko. On drąży to „bardziej” aż „wszyscy” wrażliwi widzowie poczują się rozbrojeni absurdalnym poczuciem humoru i w pokracznym paranoiku ujrzą swoje problemy. Jakże trafnie Martin Scorsese chwali go za wielką wiedzę o życiu. Jest to wiedza tak gorzka, że daje się skonsumować łatwiej jako dowcip. Widać tu mądrość gromadzoną tysiąclecia. „Jakich rzeczy w historii Żyd nie odczuł? – pytał francuski syjonista Bernard Lazare – Czego nie doświadczył? Jaki wstyd go nie spotkał? Jakiego bólu nie cierpiał? Jakich triumfów nie zaznał? Czego nie musiał się wyrzec? Jakiej dumy nie wykazał? A wszystko to zostawiło w duszy głębokie ślady, zupełnie jak powódź pozostawia szlam na dnie doliny.” Ten właśnie szlam duszy jest glebą talentu Woody Allena.
   Na szczyt wprowadził go film „Annie Hall”, gdzie pokazał problem swego pochodzenia. Uporczywie powraca do demaskatorskiego dokumentu Marcela Ophulsa „Smutek i litość” o okupacji nazistowskiej Francji i kolaboracji Francuzów. Gra komika telewizyjnego Alvy Singera, który zakochuje się w Annie (Diana Keaton) z WASP, białych anglosaskich protestantów. Podczas wizyty u rodziny Anny, antysemicka babka widzi w nim chasyda z brodą, pejsami, w kaftanie i kapeluszu. Allen chce wskazać kontrast między wulgarną a wszakże pełną życia własną rodziną i WASP-ami, którzy są kulturalni i powściągliwi, lecz za to ze skłonnością samobójczą, jak zwierza mu się brat Anny. Sam Alvy nie chce ani żydowskiego szaleństwa ani chłodu WASP-ów. Chce być nowojorskim intelektualistą, dla pieniędzy rozśmieszającym publiczność ale suflujacym jej tematy do przemyśleń.
   Film o szukaniu miłości w kosmopolitycznym mieście różne rankingi uznają za jedną z najważniejszych komedii wszechczasów. Anna i Alvy są całkowicie różni. Ona uczuciowa i niezbyt rozgarnięta piękność. On właściwie rozpustny (starotestamentowe „idźcie i rozmnażajcie się” puszczone samopas) i przesadnie poderzliwy aż do cynizmu brzydal. Podzielony ekran podczas ich jednoczesnej sesji psychoterapeutycznej pozwala pokazać, że te same sytuacje oceniają różnie. On kocha Manhattan, stolicę kulturalną świata. To niezwykłe miejsce, gdzie można wyciagnąć zza stojaka żywego Marshalla MacLuhaana, aby skorygował błędną inteprertację swych idei przez faceta w kolejce na film Bergmana „Twarzą w twarz”. Ona woli Los Angeles, gdzie w kinach grają brednie w rodzaju „Mesjasza zła” a do telewizyjnych sitkomów dają śmiech z puszki, co Alvy uważa za niemoralne aż dostaje migreny.
   Film rozluźnił formę fabularną przez zwracanie się aktorów wprost do kamery i wywiady z ludźmi na ulicy. Tamże Alvy usłyszy, na czym polega sekret szczęścia. Trzeba nie posiadać poglądów i być pustym. Ciekawe, że tak twierdzi para pięknych, młodych WASP-ów. Jeszcze ciekawsze, że właśnie w tych latach zaczęli wyraźnie tracić elitarne pozycje na rzecz bystrzejszych acz znerwicowanych Żydów. A miłość ginie z czyjej winy? – pyta Alvy. - Ależ z niczyjej, po prostu sama mija - wyjaśnia starsza, a więc doświadczona kobieta.
   „Annie Hall” jest filmem gadających ludzi, nawet podczas uprawiania seksu. Mówią bezustannie, jak we wszystkich jego filmach. Jeżeli klucz do twórczości Allena stanowi jego zaplecze kulturowe, to także wyjaśnia ich formę. Są to filmy nieładne. On nie dba o to. Zresztą wie, że jego sposób na przetrwanie i sukces nie może polegać na urodzie, ale na bystrej obserwacji. Mało tu pięknych ujęć, dużo ważniejszy jest polot inteligencji werbalnej. Co jest zgodne z badaniami. Przeciętne IQ Askenazim wynosi 115, przy ogólnej przeciętnej 100. Wszakże inteligencja werbalna wynosi 125 (u zbadanych studentów jeshiwy ale reżyser skończył jeszcze lepsze studia). Natomiast wizualno-przestrzenna IQ 98 wypada poniżej średniej. I właśnie tak przystoi „ludowi Księgi” z zakazem czynienia wizerunków. Za to przymusem czujnej analizy zgrożeń z otoczenia i przystosowania się do każdych warunków. A wielcy krawcy, kosmetycy? To sztuka kamuflażu.
Klucz do Allena
   Genialna zdolność adaptacji jest tematem komedii „Zelig”. Kto będzie twierdził, że nie chodzi o Żydów zamieszkujących w ponad stu kulturach świata, ten nie ma oczu do patrzenia. Zelig jest konformistą jak każdy człowiek, tylko bardziej. Nie darmo Agnieszka Holland wybrała do filmu „Europa, Europa” aktora niebieskookiego i pszenicznowłosego, żeby zagrał żydowskiego chłopaka, który ukrywał się w szeregach Hitlerjugend. Wybitna zdolność adaptacji obejmuje nie tylko to, czego można się nauczyć w ciągu życia, jak język, kultura i obyczaj. Obejmuje też cechy fizyczne, co w życiu realnym wymaga pracy kilku pokoleń w mieszanych małżeństwach. Lecz Zelig nie potrzebuje tyle czasu. Postać grana przez Allena upodabnia się natychmiast do grubasów, do Murzynów, czy Chińczyków, do każdego z kim przestaje.
   Jeśli komuś taki klucz do twórczości Allena wyda się wytrychem niechaj przyjmie do wiadomości, że to nie jest reguła prostego wynikania. Jeszcze trzeba mieć dużą niechęć do siebie. Gdyby Stephen Spielberg lub George Lukas byli równie brzydcy, to może też kręciliby kwaśne komedie o sobie i grali główne role. W grę wchodzi pewna niewygoda. Niech to oceni rabin Arthur Hertzberg, były prezes Amerykańskiego Kongresu Żydowskiego:
   „Woody Allen (urodzony Allen Stewart Koningsberg w 1935) wcześnie buntował się przeciwko światu żydowskiemu i swej młodości na Brooklynie w Nowym Jorku. Jest oczywiste z filmów i publikowanych wywiadów, że Woody Allen unikał zachowań i obyczajów swych żydowskich rodziców. „Ich wartości to Bóg i wykładziny podłogowe”, zauważył. We wczesnych filmach „Bierz forsę i w nogi” i ”Bananach” gra siebie jako jęczącego, żydowskiego nieudacznika, przynoszącego wstyd rodzicom. Późniejsze filmowe autoportrety są ciemniejsze, punkt ciężkości przenosi się z parodii do bólu. W „Przejrzeć Harry’ego” jego „ojciec” noszący jarmułkę jest w piekle za swe mentalne okrucieństwo; oskarżył swojego syna o śmierć żony przy porodzie. Jednak jest tak samo tragiczne i niesprawiedliwe oskarżać swego ojca o spłodzenie Żyda”
   I dalej: „Według Woody Allena Bóg zawiódł świat. Judaizm i chrześcijaństwo są bez znaczenia. Woody jest zdeklarowanym wielbicielem Groucho Marxa, który rzucił sławny żart „ Nie chciałbym przyłączyć się do klubu, który miałby mnie za członka”. Najwyraźniej dla Woody Allena tym klubem są „Żydzi”. W filmie „Przejrzeć Harry’ego” Allen przedstawia zdecydowane żydowskie postaci jako przesądnych fanatyków dążących do tworzenia wykluczajacych klubów i „narzucajacych idee Innego, żebyś dobrze wiedział, kogo masz nienawidzieć.” (...) Wykazał jasno w „Przejrzeć Harry’ego” z nieubłaganą zaciekłością, że wszelki pozytywny wyraz żydowskiej tożsamości jest, w najlepszym razie, naiwny. Szczęściem dla Woody Allena, i dla nas, przez te wszystkie lata na kozetce terapeuty nie stracił poczucia humoru – odwetu słabych.” (Jews. The Essence and Character of the People. Współautor Aron Hirt-Manheimer)
Manhattan, moja miłość
   Jeśli Woody Allen wolałby nie być Żydem, to kim? Nie Amerykaninem WASP-em, którym chyba gardzi. Chciał być i został nowojorczykiem. Komedia „Manhattan” jest peanem na cześć miasta. Film zaczyna się suitą obrazów: wieżowców, ulic w różnych porach roku, ludzi, pięknych kobiet, do muzyki Gershwina z „Błękitnej rapsodii”. Bohater impulsywnie rzucił pracę w głupiej telewizji, aby napisać powieść o mieście. Na początku fabuły szuka właściwego tonu dla miłosnej pieśni do Manhattanu w kilku wersjach wstępu do swej książki. Przystaje na wątek kryzysu kultury, który rzuca się w oczy.
   W następnym ujęciu Allen siedzi w swej ulubionej knajpie „Elein’s” z parą przyjaciół i swoją kochanką (Muriel Hemingway). On ma 42 lata, ona 17. Chce się jej pozbyć. Nawiązuje romans z kochanką żonatego przyjaciela (Diane Keaton). Kiedy ona wraca do żonatego kochanka, on próbuje odzyskać młodziutką dziewczynę. Druga, była żona zostawiła Allena dla kobiety. Pisze książkę o ich małżeńskim pożyciu, nie przemilczając niczego. W finale przyjaciele odczytują fragmenty gotowego dzieła ku zakłopotaniu jego bohatera. Allen w zakończeniu chce zatrzymać młodziutką dziewczynę wiedząc, że ją krzywdzi. Jak na wstępie uprzedzał z offu: „okulary w grubej, czarnej oprawie są maską seksualnego drapieżnika”.
   Egoizm, egocentryzm, bezwstyd zostały tu podane na ciepło, ze zrozumieniem dla ludzkich acz głównie własnych słabości. Allen zdobywa się na moralizatorskie kazanie wobec przyjaciela tylko dlatego, że ten odebrał mu – zresztą swoją własną – kochankę. Wygłasza to na tle kościotrupów w sali wykładowej pod argumentem, że tacy kiedyś będziemy i trzeba, by następne pokolenia myślały o nas dobrze. Tymczasem sam planuje zepsuć życie młodziutkiej dziewczynie. Postaciom Allena psychoanaliza zastąpiła sumienie. Ktoś niewprowadzony w temat mógłby się dziwić, jak można chodzić na psychoterapię przez kilkanaście lat. Czyż to nie dowód, że jest nieskuteczna? Ale nie po to taki nowojorczyk chodzi do psychoanalityka, żeby go uleczył, lecz – uwolnił od poczucia winy, przez nieoceniające wysłuchanie wyznań pacjenta. „Nie potępiam cię, skoro nie wyrzucam ze swego gabinetu”. Za to bierze pieniądze.
   Na Manhattanie bije serce świata. To nie tyle centrum finansowe, które Allena nie interesuje, ale serce przetaczające krew kultury w muzeach, galeriach, redakcjach, uczelniach, czy nawet w pogardzanej przez niego telewizji. Środowisko, w którym się obraca nie wytwarza nic materialnego; zajmuje się tworzeniem i odczytywaniem symboli i znaków. Biegłość w tym procederze wyznacza rangę towarzyską. Łatwo tu o intelektualne nadużycia, które on ośmiesza, chociaż bierze w nich udział. Dialog z filmu „Zagraj to znów, Sam”: Allen:- Co ci mówi Jackson Pollock? Kobieta: - Potwierdza negatywność wszechświata. Ochydną, samotną pustkę egzystencji. Nicość. Położenie człowieka zmuszonego do życia w nagiej, bezbożnej wieczności jak maleńki płomień tańczący w ogromnej pustce niczego prócz jałowości, grozy i poniżenia, tworzącego bezużyteczny, ponury kaftan bezpieczeństwa w czarnym, absurdalnym kosmosie. Allen: - Co robisz w sobotę wieczór? Kobieta: - Popełniam sambójstwo. Allen: - A w piątek?”
   To się nazywa inteligencja werbalna!
   Woody Allen potrafił swym umysłem oczarować najpiękniejsze kobiety. Całuje się na ekranie z uroczą Diane Keaton i ze świeżutką Muriel Hemingway a przez lata był partnerem ujmującej Mia Farrow, która musiała go porównywać do byłego męża Franka Sinatry ale nie uciekała z krzykiem. To on od niej uciekł dwadzieścia lat temu z pasierbicą Soon-Yi Previn, lat 19, on 56.
   Woody Allen jest wybrykiem natury, czy kultury? Ta wybitna inteligencja jest dziedziczna, czy skutkiem wychowania? Zanim nauka rozstrzygnie ten dylemat oddajmy cześć dziedziczeniu. Jego biologiczny syn z Mia Farrow przypomina półboga. Ronan Farrow, l. 26, był wysokim urzędnikiem departamentu stanu. A mając 11 lat poszedł do elitarnego koledżu Bard. W wieku 15 lat przyjął go wydział prawa Uniwersytetu Yale, ale on odroczył studia, żeby zostać doradcą (!) Richarda Holbroke, ambasadora USA przy ONZ. Był specjalnym doradcą Hillary Clinton do spraw młodzieży świata. Harper’s Bazaar mianował 23-letniego chłopca wschodzącym politykiem roku 2010. Na szczęście Ronan urodę odziedziczył po matce. Jeszcze się okaże, że nasz komik neurastenik zrobił nie tylko kilka świetnych filmów amerykańskich ale również prezydenta Stanów Zjednoczonych.

PS. Tekst ukazał się w PlusieMinusie Rzeczpospolitej z 6 -7 lipca 2013. Tu bez poprawek redakcyjnych.
 

 

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura