Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
4785
BLOG

Wałęsa z głowy, czy z teczki

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 35


   Czyżby Janusz Głowacki walczył o swą reputację? Myślałem, że temu służy książka o konfliktach wokół scenariusza o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy. Mógł sprawę zbyć żartem, jak to ma w zwyczaju. Może uznał, że udział w tym filmie okazał się moralnie zbyt kosztowny. Jest to pierwszy przypadek, gdy trzeba poważnie zwątpić w jego autorską uczciwość, po pół wieku twórczości. Bo drobiazgów nie będziemy się czepiać. W lekturze okazało się, że chodzi mu o reputację ironisty zagrożoną brakiem dystansu Wajdy, a nie o prawdę.
   Pojedynek z Głowackim jest ryzykowny. Nie dlatego, że przeciwnik tak inteligentny i ma riposty cięte a eleganckie. To maestro uniku. Wydaje ci się, że uderzasz go w czuły punkt a okazuje się, że tam go już nie ma, w tym miejscu się poddał i nie dba o wygraną. Po czym rozbraja cię przewrotnym wdziękiem i dobija ironią.
Ale niech tam, najwyżej się ośmieszę biorąc go poważnie.
Trochę głębi
   Autor scenariusza i książki jest oczarowany Wałęsą. Bo to też mistrz słowa, lecz ludowy, co wzmacnia. To także mistrz uniku. Niby się poddaje a rozbraja przeciwnika siermiężnym czarem i dobija ze sprytem chłopskiego Makiawela. Czym prostak może ujmować „Głowę”, było nie było najlepszy wytwór salonu warszawskiego? Opacznym odbiciem. To niemal Głowacki w dzikiej wersji umysłu i języka. Podobne mu mistrzostwo widać w autentycznych wypowiedziach Wałęsy dla Oriany Falacci. Stąd fascynacja.
   Wałęsa jest jungowskim Cieniem swojego wielbiciela. Cień to nieucywilizowane impulsy, stłumione pragnienia, motywy moralnie niskie, dziecięce fantazje i resentymenty, wszystko, z czego nie jesteśmy w sobie dumni. Te wyparte ze świadomości własne cechy doświadczamy rzutując na innych, jak powiada C. G. Jung, psycholog głębi. Wczuwając się w bohatera scenarzysta doświadcza, co go kusi, chociaż nie waży się spełnić osobiście.
   Pisarz nie dopuścił się zła, jakie wyrządzał przyszły lider Solidarności. Nic o tym nie wiadomo i nie ma żadnego powodu wątpić, że jest czysty. Lecz byłoby dziwne, gdyby nie był kuszony przez SB, skoro tylu ludzi z towarzystwa, a nawet przyjaciel, poszło na współpracę. Badanie na przykładzie Wałęsy dylematu zostać TW, czy nie zostać i jakie będą złe i dobre skutki musiało być ciekawe dla pisarza, chociaż swoją karierę zrobił o własnych siłach.
Dwa świadectwa
   Natomiast Wałęsie otworzyła drogę do światowej sławy w gruncie rzeczy współpraca z bezpieką. Partia i SB pomagały mu wierząc, że mogą łatwo szantażować, wykazuje Sławomir Cenckiewicz. Równocześnie z Głowackim wydał książkę „Wałęsa człowiek z teczki”, odpowiedź na film Wajdy. Można porównać wizję pisarza z wiedzą historyka. Pierwszy korzystał z politycznie poprawnej wersji wydarzeń i swej wyobraźni; drugi studiował archiwa. Pierwszy chce wzruszać, drugi przekonywać. Głowacki gra o sławę i pieniądze, a Cenckiewicz o prawdę.
   Głowacki pisze, że Amerykanie zrobiliby film o procesie lustracyjnym, o rozhuśtanych namiętnościach, kiedy przeszłość wraca w zeznaniach. „Ale to nie u nas, bo po pierwsze wyroku uniewinniającego grupa pościgowa by nie przyjęła do wiadomości, wołając jak zawsze: podłość, hańba, zdrada, fałszerstwo!”. A może to oszczerstwo scenarzysty? Cenckiewicz nie wznosi okrzyków. Wydał z Piotrem Gontarczykiem udokumentowaną pracę naukową „Lech Wałęsa a Służba Bezpieczeństwa” dobre kilka lat temu, o której pisarz musiał słyszeć, bo zatrzęsła Polską. Natomiast w ostatniej książce cytuje pamiętnik gospodarczego doradcy Edwarda Gierka, Pawła Bożyka. Szef MSW Stanisław Kowalczyk mówi I Sekretarzowi KC PZPR w obecności doradcy: „Wałęsa to nasz człowiek, współpracujemy z nim, także finansowo, już od siedmiu lat – oświadczył Kowalczyk. – Jestem więc pewien, że się dogadamy. – To dobrze, odpowiedział Gierek. – Rozmawiajcie z nim. Nie róbcie mu krzywdy.” Dlaczego więc IPN uznał go niewinnym współpracy z SB?
   Historię procesu lustracyjnego Wałęsy wyjaśnia Cenckiewicz na kilku stronach. IPN stwierdził, że został „pokrzywdzony” z powodu wady przepisów: kto najpierw konspirował a potem donosił, był uznawany za TW. Z Wałęsą było odwrotnie. Naczelny Sąd Administracyjny orzekł w 2005 roku, że pokrzywdzonym jest również TW, który najpierw donosił a potem konspirował, jak Wałęsa. Dopiero wtedy można było Lecha pozytywnie zlustrować. To nie zmienia faktu, że był TW „Bolkiem” i że za pieniądze napisał kilkadziesiąt stron donosów, które przepadły z archiwów, gdy został prezydentem.
Kto za tym stoi
   Głowacki opowiada, jak zastanawiał się nad konstrukcją fabuły wokół formy drogi. Wałęsa miał zostać przywódcą strajku 14 sierpnia 1980, jednak spóźnił się około trzech godzin. Co wtedy robił? Jest wersja – przyznaje – że jako agent poleciał po instrukcje do partii i SB a potem go motorówką dowieźli milicjanci. Tą wersję odrzuca, nie podając na jakiej podstawie. Opisuje za to, jak Lech stoi w oknie, pali papierosy i strząsa popiół do doniczki, co denerwuje żonę. Boi się wyjść z domu, bo jest czego. W końcu wychodzi i dość długo idzie przez miasto, aż goniony przez SB wdrapuje się po śmietniku na płot stoczni, co wiadać na filmie.
   A Cenckiewicz? Twierdzi, że wybuch strajku 14 sierpnia był zatwierdzony przez SB, cytując niewydane drukiem pamiętniki majora Jerzego Frączkowskiego. „13 sierpnia 1980 r. w południe posiadaliśmy pełną wiedzę o planowanym strajku. 13 sierpnia jako Kierownik Sekcji VI Wydziału III „A” odpowiedzialnej za przemysł okrętowy osobiście podjąłem decyzję o akceptacji wybuchu strajku Sierpień ’80.” Czyli strajk odbył się za wiedzą i zgodą SB. Z dokumentów NRD-owskiej policji politycznej ma wynikać, że chodziło o odsunięcie od władzy Gierka. Jaką rolę w tym spisku odegrał nasz bohater?
   Wałęsa nie potrafi do dziś wyjaśnić, dlaczego spóźnił się rzeczywiście 4 godziny, zmieniając wersje. Ale historyk przytacza słowa b. oficerów WSW. „Aleksander L: Waga Andrzej (Romuald) był dowódcą kutra, który przewoził Lecha. Leszek T: Admirał później? Aleksander L: ... tak... który przewoził Lecha ... od tyłu do stoczni.” Na wiadomość o tych słowach zdenerwowany Wałęsa stwierdził, że motorówką dowieziono do stoczni jego „sobowtóra”. Wbrew temu, co Głowacki napisał i Wajda nakręcił, esbecy wcale nie gonili Wałęsy w drodze na historyczny strajk. Według Cenckiewicza wszedł do środka, ponieważ SB zleciła TW „Koledze” mu pomóc, a ten wskazał podwórko, skąd Lech mógł dość łatwo się przedostać. Historyk pyta, czemu prosta kwestia, jak Wałęsa wszedł do stoczni jest „pewnego rodzaju tajemnicą stanu III RP. Może chodzi o ważną pozycję w katalogu sukcesów SB?”
Honor, pycha, kasa
   Głowacki używa talentu pisarskiego dla wzbudzenia współczucia dla Wałęsy podczas internowania. Był wtedy nadzieją narodu. Póki nie dostał Nobla nie miał pewności, czy go nie zabiją. Chwała mu, że nie dał się złamać. Wszakże pisarz, a nie propagandysta, nie zignorowałby rysu charakteru swego bohatera, jaki się pojawił w rozmowie braci nagranej – czy tylko z głupoty? - przez brata Stanisława. Odwiedził Lecha w Arłamowie w 29 września 1982 r. SB skonfiskowała mu to nagranie. Cenckiewicz daje zapis sporządzony dla użytku KG MO i podredagowaną wersję rozpowszechnianą przez SB w celu kompromitacji przywódcy Solidarności. To mocny kontrapunkt dla oracji w Kongresie USA „My, naród” i też z historyczną wizją. I to jaką! Trzeba samemu przeczytać, by uwierzyć.
   Po latach przyszła katastrofalna prezydentura Wałęsy. Narracja filmowa kończy się w samą porę, żeby nie pokazać, co wzeszło z tego ziarna. Dziś Wałęsa zachęca do pałowania związkowców, zaś dla poprawy demokracji radzi trzymać polityków pod ciągłym nadzorem służb specjalnych przez „czipy” w ciele, jakby byli przestępcami na zwolnieniu. Nieźle, jak na ikonę wolności.
   W czasie, gdy próbował zrujnować Krzysztofa Wyszkowskiego za ujawnienie prawdy o „Bolku”, dał na swoim blogu taki oto wpis polemiczny: „Mój honor. W nagrodach, doktoratach, brawach na stojąco i zaproszeniach na wygłoszenie wykładów zajęte na następne 10 lat a jakie pieniądze. Ty przez całe życie nie zarobisz więcej niż moja jedna godzina wystąpienia.” W rozmowie braci tę myśl wyraził jaśniej: „Nie chodzi mi o pieniądze, bo ja pieniędzy mam od ch ...ja.” Zaś dalej zwierza się bratu, że „mamy w naszym gronie, rodzinie, cholernie wielkiego przodka. Wiesz o tym, że w 410 roku był cesarzem, k ...wa, całego imperium.” Rzymskiego. To wcale nie jest błahy, pijacki bełkot. Tu może kryć się powód, czemu Wałęsa nie dał się złamać w internacie. Poważny scenarzysta pokazałby, ile w postawie Lecha było honoru, a ile pychy i kasy.
Jak być Polakiem
   Czy zazdroszczę Wałęsie, Wajdzie, Głowackiemu świata, sławy i pieniędzy? Tak, jakże być Polakiem bez zazdrości! Spaliliśmy kukłę Wałęsy, bo po prostu nie możemy wybaczyć sukcesu – upomina nas moralista ironista – a poza tym jesteśmy narodem dobrodusznym. „Najlepszy dowód, że powiesiliśmy tylko dwóch biskupów, zamordowaliśmy tylko jednego prezydenta, i spaliliśmy tylko jedną stodołę pełną ludzi”. Ależ nie tylko! Zabiliśmy również jednego pracownika europosła, gdyż siedział w biurze złej partii, a drugiemu gardło żeśmy poderżnęli w zastępstwie wybitnego polityka prawicy. Dlaczego i tym nie pochwalić się? Że niezręcznie pisarzowi na usługach partii władzy?
   Spalenie kukły Wałęsy nie było skutkiem narodowego obłędu zawiści, lecz rozczarowania jego polityką „wzmacniania lewej nogi”, czyli nomenklatury i esbeków oraz zmarnowania szansy odrodzenia państwa. W kampanii prezydenckiej obiecywał coś przeciwnego. Jednak zmienił front z lęku przed kompromitacją dokumentami w posiadaniu esbeków i Moskwy. Jak szanujący się pisarz może tak rezygnować z rozumu!
   Nie zazdroszczę Głowackiemu, jeżeli dla zarobku robi za głupca, którym nie jest. Te znajome „kultowe” panie z Bristolu muszą za niego się rumienić, gdy udaje żal, że dla lepszego dramatyzmu scenariusza SB nie wrobiło Wałęsy w głośną aferę erotyczną. „Tymczasem biurokraci z SB zamiast odwołać się do uczuć, zajmowali się papierkową robotą.” To już brak uczciwości wobec czytelnika płacącego za książę. Bo afery były n.p. w hotelu Solec, gdzie mieszkała delegacja Solidarności po przyjeździe do Warszawy na rozmowy z rządem. Wiedzą to działacze Solidarności i historycy. Są dowody pod kluczem, żeby mocniej trzymać w garści „naszą ikonę” wolności. Pisze o tym też Cenckiewicz.
   Historyk protestuje przeciwko kultowi Wałęsy. Jeżeli nie w polskim heroizmie, lecz w chytrości „Bolka” mamy znaleźć narodowy punkt odniesienia i wzór zagraża to – jego zdaniem - bezpieczeństwu państwa. Zaś ironista bierze udział w fałszerstwie naszej świadomości na masową skalę, skoro Narodowe Centrum Kultury przygotowało osiem scenariuszy lekcji według filmu Wajdy i Głowackiego. Inny projekt pt. „Gen wolności” został przeznaczony dla szkół podstawowych i gimnazjów.
Ludzkie podejście
   Głowackiego trudno znielubić prywatnie. Praktycznie to niemożliwe. Jest duży a grzeczny. Wybitny a skromny. Ważny a przyjazny. Dlatego mam pokusę podejścia egzystencjalnego. Byłoby tak: Wrzucony w Polskę a potem w Amerykę wrażliwy artysta musi być świadom, że życie to teatr a publiczna osobowość to rola i nic nie jest takie, jakim się wydaje. Człowiek musi chronić siebie pod maską błazna. Nie ma nic świętego oprócz Matki, o której pisze z wyczuwalną miłością, wreszcie bez tej ironii w lekkim, oh, jakże lekkim podsumowaniu życia „Z głowy”. Ona wrzuciła go w ten świat i taki utrzymuje z Nią niekłamany związek, że skłania czytelnika do pisania o Pani Głowackiej z dużej litery. Lecz co to? Kończąc opowieść przy grobie Matki nie powstrzymał się przed poinformowaniem, że córka Zuzia studiowała Prousta po francusku w doskonałej szkole nowojorskiej. To poita książki. Co glamur, to glamur.
   Tamże, czyli w „Z głowy” znalazłem może klucz do jego stylu bycia, z pozoru mało ważny, gdyż ujawnia się tylko jednym zdaniem. Oto nowojorski przyjaciel Michał Kott podjął się ponoć beznadziejnej sprawy uczenia demokracji ludy środkowo-europejskie. Brzmi to zabawnie, lekko i z dystansem. Jednak trzeba wiedzieć, że zadanie Michała jest trudne, bo jego ojciec Jan uczył nasz niewdzięczny naród komunizmu o czym „Głowa” nie pisze ani słowem. I może jakiś następny Kott będzie nas uczył demokracji islamskiej a potomek „Zuzi” z nim się zaprzyjaźni odtwrzając ciągle to samo towarzystwo. Bo kto potrafi wdzięcznie ślizgać się po powierzchni, ten zawsze znajdzie rynek zbytu na swe usługi umysłu. Czy mówi przeze mnie nienawiść lub zazdrość? Nie, to raczej śmiech pusty. Po marcowej emigracji prof. Jan Kott zrobił karierę w Ameryce na prostym koncepcie, że „życie kołem się toczy” także u Szekspira. Kto znalazł się na górze, spada na dół, lecz może się podniesie. Szalenie ważne odkrycie literackie, gdyby ktoś pytał.
   Doskonała okładka książki projektu Andrzeja Dudzińskiego określa charakter postaci jej autora. T-shirt, wdzianko, lniane spodnie, snikersy, farbowane blond włosy, a wszystko podkreślone czterema kolorami neonowej kredki. Słowem luzik, gdy autor zajmuje się Historią przez największe „H”. A czemu zabiera nam Solidarność, chowa karnawał i ukrywa naród za postacią Lecha? Chyba po to, byśmy znowu się nie zjednoczyli i nie zbuntowali w próbie samostanowienia. Towarzystwo czuwa. Nie badam jakim prawem nam to robią, bo wyszłoby niegrzecznie.
Ba! Szekspir
   Głowacki chętnie przywołuje Szekspira jako wzór, ale Bard nie bał się pełnej, często strasznej wiedzy o swoich bohaterach. Szekspir nie jest Głowackim literatury angielskiej, bo Głowacki to literacki celebryta przyssany do piersi pisarzy bardziej sławnych. Sofokles? Się użyło. Czechow? Czemu nie. Kosiński? Dżerzi sadomacho w NYC. Jednak był dla nas najbardziej wartościowy, kiedy pisał w Polsce o tym, co czuje, co przeżył i na czym zna się z doświadczenia. Dlatego tym razem mógł wybić się na samodzielność. Bowiem los Wałęsy jest na miarę szekspirowską. Przypomina Ryszarda III bez przelewu krwi. Mógłby daremnie wołać na pobojowisku polskim – królestwo za teczkę pracy!
   Jackowi Kuroniowi ponoć przypominał Falstaffa. To żołnierz samochwała, gruby, rubaszny i dowcipny, gawędziarz i zawadiaka. Kocha życie ale nie lubi się z powodu skłonność do oszustw i rozpusty. Natchnął Henryka Sienkiewicza postacią Pana Zagłoby. Jednak Zagłoba nie mógłby zostać królem. A Wałęsa stanął na czele słabego państwa między Rosją a Niemcami, gdzie są na niego papiery w obu sąsiednich stolicach oraz w kraju u byłych esbeków. Nie przeprowadził dekomunizacji, kiedy był na to czas, nie rozmontował groźnych układów, nie zapobiegł demontażowi przemysłu i zubożeniu wielu robotników. Mimo to został symbolem mitu założycielskiego III Rzeczpospolitej. Dlatego wielu Polaków chce obalić mit nie z powodu zawiści ani małostkowości, tylko obawy o przyszłość państwa.
   I co tu się dziwić, że Głowackiego spotkała przykra przygoda. W trzecią rocznicę katastrofy smoleńskiej wybrał się pod pałac prezydencki. Otoczyła go grupa uczestników żałoby, prowodyr zelżył, w tym źle, jak pisze, wyrażał się też o Matce. „Prezes PiS-u cieszył się niedawno, że słowo „zdrajca” wraca do polskiego języka. Byłby tą sceną wzruszony”, wdzięcznie ironizuje.
   Nie uprawiajmy obelżywej krytyki literackiej. I tak mogło być gorzej, gdyby rzucili ironiście fraszkę na luminarzy: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego/ Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając/ Gromadę błaznów koło siebie mając/ Na pomieszanie dobrego i złego ...” Niewdzięczny naród umieścił przestrogę na pomniku poległych stoczniowców. Tylko po co na końcu „Sznur i gałąź pod ciężarem zgięta”? To takie ... takie ... pisowskie.

1.Janusz Głowacki „Przyszłem, czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy”, s. 238, Świat Książki
2. Sławomir Cenckiewicz „Wałęsa, człowiek z teczki”, s. 446, Zysk i S-Ka, Wydawnictwo
3. Autor tekstu omawia premiery filmowe w Telewizji Republika, w soboty 11.30 – 12.00; powtórki w ciągu tygodnia

PS. Tekst ukazał się w PlusieMinusie Rzeczpospolitej z dnia 9 -10 listopada,, tu bez poprawek redakcyjnych.

 

 

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura