Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
10598
BLOG

Obywatel Stuhr

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 67

   Co wyssał z mlekiem matki Jerzy Stuhr wie tylko on sam. Jeżeli wyssał antypolonizm, wykonał wielką pracę, aby zostać wybitnym twórcą polskim w kinie i teatrze. Jak każdy myślący człowiek nad Wisłą musiał w końcu zadać sobie pytanie: czy warto być Polakiem? Odpowiedział  w filmie „Obywatel”. Nie bardzo! Kocham i nienawidzę! Ale cóż, „taką przebodli nas ojczyzną”. Nie tylko jego. Również ikonę prawicy patriotycznej Zbigniewa Herberta, który napisał owe ciężkie słowa. Oraz wielu innych Polaków zniechęconych stanem państwa i narodu.

   Jeżeli naród jest suwerenem, jak głosi Konstytucja, to żadnego Polaka nie sposób potępiać za polonosceptycyzm. Dlatego, że najbardziej popularny premier III Rzeczpospolitej zaczął karierę publiczną od słów „polskość to nienormalność”. Po objęciu rządu zajął się cichym demontażem państwa za zgodą obywateli chodzących na wybory. Czyli spełniał chęć większej części rodaków zrzucenia ciężaru za dużego dla wygodnych i sytych Europejczyków, jakimi chcą zostać. Poczym wyjechał do pracy na Zachód, znowu realizując marzenie wielu z nas.

Artyści przeciw Polsce

   Krytyka polskości należy do klasyki naszej kultury przez ponad dwa stulecia. Słowacki chciał ją „dźwignąć i uszczęśliwić” bo uważał, że: „pawiem narodów była i papugą”. Wyspiański wyszydził bezsilność w „Weselu”. Najdosadniej wyraził to Witold Gombrowicz. W „Trans-Atlantyku” żegna rodaków wracających z Argentyny na II wojnę światową aby bronić Ojczyzny:

   „A płyńcież wy, płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyncież do Narodu waszego świętego chyba Przeklętego! Płyńcież do Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha a zdechnąć nie może! Płyńcież do Cudaka waszego św., od Natury całej przeklętego, co wciąż się rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony! Płyńcież, płyńcież, żeby on wam ani Żyć, ani zdechnąć nie pozwalał, a na zawsze was między Bytem i Niebytem trzymał...”

   Wielki Witoldo trafnie ujął problem: Polska jest za duża, żeby całkiem zginąć, lecz za mała, by stać się w pełni suwerenna. Polski kod kulturowy utrzymuje się jedynie dzięki ciężkim ofiarom części Polaków. Jednak druga część nie chce ponosić takich ofiar. Patrioci narzucają obojętnym rodakom beznadziejne boje. Jęczą i robią Romantyzm. Modląc się o „wielką wojnę ludów” (a to ci dopiero chrześcijaństwo!) chcieli podpalić Europę aby wciągnąć inne narody w swoją walkę. Modlitwa została wysłuchana. 100 lat temu dostali w prezencie samobójstwo Europy. A 75 lat temu zrobili je sami odrzucając ulitmatum III Rzeszy. Jak ostatnio zauważył pewien patriotyczny publicysta, w 1939 roku Polska osiągnęła swe cele umiędzynarodowiając konflikt z Niemcami. Dostała następną „wielką wojnę ludów”.

   Od układu Rosji i Prus w roku 1720 Polska utraciła suwerenność na rzecz Rosji. Oba państwa gwarantowały sobie zachowanie anarchicznego ustroju Rzeczpospolitej. Przez ostatnie 300 lat tylko w latach 1918 - 1939 lat była państwem w pełni samostanowiącym. III RP jest suwerenna połowicznie; zależy od Unii Europejskiej i – co trzeba pamiętać – od licznej rosyjskiej agentury odziedziczonej po PRL i nowszej. Od przegrania walki z Rosją o hegemonię w Europie środkowej i wschodniej tylko nadzwyczajna koniunktura sprawia, że Polska jest suwerenna. Jednak szybko mija dlatego, że jest nadzwyczajna. Kraj leży na ruchomych płytach tektonicznych. Nie chcą tego uznać patrioci zabiegając o silne i stabilne państwo.

Pułapka Putina

   Na tak trudny teren wkroczyli ojciec i syn Stuhrowie. Utyskując w wywiadach na  „kurczowy patriotyzm” ojciec Jerzy miał chyba na myśli marzenie o wielkości kraju nie poparte realną siłą, co ma groźne skutki dla wszystkich mieszkańców. To chyba jeden z powodów, że jest wrogiem niepogodzonych z małością III RP kurczowych patriotów. W tym braci Kaczyńskich.

   Film „Obywatel” zaczyna scena niedbałego przymocowania litery w wielkim napisie Telewizja Polska. Potem litera spada na głowę głównego bohatera „Jana Bratka”, czyli Polaka bylejakiego.  Obok znajduje się prezydent wyglądający jak Lech Kaczyński. Służby widzą tu zamachu na głowę państwa. Bratek dostaje order od paranoicznego prezydenta za przyjęcie ciosu na siebie, choć bezwiednie.

   Epizod ma głębszą wymowę, niż chciałby reżyser. Chyba, że nie boi się wniosków. Oto one: W Smoleńsku nie było zamachu. Tak myśli paranoik. Katastrofa to skutek naszego niechlujstwa. A że nikt z polskiej strony nie poniósł kary za śmierć prezydenta, szef BOR dostał nawet awans, to nieszkodzi. Samolot rozbił się na tysiące odłamków uderzając z kilku metrów w błotnisty grunt? To znaczy, że cuda się zdarzają.

   Stuhr korzysta z oficjalnej narracji postsmoleńskiej, choć zmieniły się warunki. Obecnie wolno widzieć w Putinie groźnego wroga. Były minister spraw zagranicznych powiada w wywiadzie dla Politico, że Putin nie może oddać władzy, bo trafiłby do więzienia – w domyśle za zbrodnie. Były dowódca wojsk lądowych oświadcza, że wojska rosyjskie mogą zająć Warszawę w trzy dni. Były wiceminister obrony narodowej rozważa, czy Rosjanie użyją w Polsce taktyczną broń jądrową. Urzędujący minister obrony przesuwa wojsko na wschód. Zaś urzędujący prezydent podpisuje doktrynę obronną, która przewiduje Rosję jako przeciwnika. Czujemy się, jakby to był rok 1938 po zajęciu Austrii przez Hitlera.

   Na Ukrainie Putin ujawnił zamiary wobec Europy Środkowej. Jednak Kaczyńscy przewidzieli je wcześniej. Prezydent Lech może za to zapłacił najwyższą cenę. Czy w czasie wojennej czujności nie możnaby przyjąć hipotezy zamachu? Skoro Putin obecnie nam zagraża, czy nie mógł zagrozić wtedy naszemu prezydentowi? Zamachu dokonałyby te same służby rosyjskie, które wysadziły w powietrze domy w Moskwie dla pretekstu do drugiej wojny w Czeczenii. Skoro mogły zabić własnych obywateli dla politycznego zysku, mogły także naszego prezydenta za sprzeciw wobec odbudowy imperium w Gruzji, w Europie Środkowej i wobec agentury w Polsce. Hipoteza, którą trzeba sprawdzić dla bezpieczeństwa państwa.

   Najwyżsi urzędnicy państwowi zmienili narrację w  sprawie Rosji. Utrzymywanie starej byłoby  jawną zdradą stanu. W te ślady poszła propaganda w prasie i telewizji. Ale film ma dłuższy cykl produkcyjny, niż media. Stuhr został więc ze starą narracją, co teraz wygląda jak zdrada stanu. Szydzi z dalekowzrocznoścki Lecha Kaczyńskiego. Na tym polega jego obywatelski występek.

Ach, antysemityzm

   Drugim występkiem obywatelskim jest podejście do antysemityzmu. Antybohater Jan Bratek idzie na zebranie partii prawicowej w Sejmie. Nie może znieść wykładu o antropologii Żydów, więc wychodzi. Kolega mówi, że „staje tam, gdzie stało ZOMO”. Wiemy, że Jarosław Kaczyński użył tych słów w innej sytuacji. Ale Stuhr przyprawia prezesowi antysemicką gębę, chociaż PiS jest partią wręcz przyjazną lojalnym wobec Polski, patriotycznym Żydom. Dlaczego to robi? Nie widzi, że jeśli prawica nacjonalistyczna weźmie rząd w kraju, właśnie Kaczyński nie dopuści do wyczynów antysemickich, gdyż byłyby nieszczęściem? Żydzi są bardziej Polsce potrzebni, niż się wydaje wielu Polakom.

   W najgorszym scenariuszu mogłoby do dojść do wystąpień przeciwko nim z powodu gniewu, gdy Polacy słyszą z części mediów, że brali udział w Zagładzie, gdyż są antysemitami. Owszem, jedni brali, drudzy pomagali. Co najmniej 800 rodaków przypłaciło to życiem podczas okupacji. W Europie zachodniej groziło tylko więzienie, a u nas śmierć całej rodziny. I jedynie w naszym kraju powstała Rada Pomocy Żydom. Armia Krajowa karała śmiercią szantażystów, gdyż tacy byli tacy. Nikt nie twierdzi, że jesteśmy czyści, lecz trzeba wyważać proporcje. A np. Przekrój numer z 11. 07. 2011 zapowiada okładką artykuł „My, Polacy, zabójcy Żydów. Jedwabne 70 lat później” z makabryczną ilustracją.

   Prezydent Aleksander Kwaśniewski wziął na państwo winę za zbrodnię w Jedwabnym przed dokończeniem śledztwa. J.T. Gross rozgłosił po świecie fantastyczne liczby, jednak zaczęło się okazywać, że zbrodnia została zorganizowana przez Niemców, z udziałem Polaków i ma dużo mniejszą skalę. Śledztwo przerwał prezydent Kaczyński, na żądanie rabinów zaniepokojonych ponoć profanacją miejsca kaźni.

   W głównym nurcie mediów nie pojawiło się pytanie o motywy Polaków. Był to strach przed Niemcami, ale także chęć zemsty za kolaborację z okupantem sowieckim w latach 1939 – 1941. Jest o tym książka pt. „Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim”. Autor Marek Wierzbicki z Instytutu Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas podaje obszerny materiał. Oto scenka z epoki: Na wozie drabiniastym siedzą młodzi Polacy, wskazani Sowietom przez Żydów i złapani do wywózki na Sybir. Przy wozie klęczy matka jednego z nich i modli się o ratunek. Więźniów pilnuje młody uzbrojony Żyd. Czy to nie wygląda jak początek filmu o Jedwabnem? Maciej Stuhr może wybrać rolę: albo usiąść na wozie, albo stanąć z pepeszą.

   Ganiąc polski antysemityzm Jerzy Stuhr całkowicie pomija rolę Żydów przy wprowadzaniu w Polsce komunizmu i w aparacie represji PRL. Jest to jedno ze źródeł antysemityzmu, który się utrzymuje. Nie zastanawia się  nad działalnością potomków żydokomuny w III Rzeczpospolitej. Czy próbowali przeprosić za swe rodziny, czy ustąpili choć trochę z pozycji społecznych zajętych przemocą przy pomocy Sowietów? Tylko nieliczni przeszli na prawicę patriotyczną zasilając ją bystrym umysłem i mocnym charakterem.

   Jednak autora „Obywatela”, tej tragikomedii m.in. o Solidarności jakoś nie śmieszy, że gazeta przyznana narodowemu i katolickiemu ruchowi robotniczemu stała się narzędziem zwalczania wartości narodowych, katolickich i związkowych. Może i słusznie, a przecież boki zrywać. Jak wcześniej paznokcie.

W ubeckiej matni

   W „Obywatelu” występuje dziwne małżeństwo naiwnego Jana Bratka z funkcjonariuszką SB. Poznał kobietę wśród kadry obozu internowania działaczy Solidarności, zakochał się nie wiedząc z kim ma do czynienia a ona mu nie powiedziała. Bratek zrywa z nią po poznaniu prawdy. O co tu chodzi? Każdy może bezwiednie zaplątać się w ubecką matnię. Nie wolno pochopnie winić byłych TW i KO. To przetworzony epizod z życia reżysera.

  W sierpniu 1993 roku wszedł na ekrany film  „Uprowadzenie Agaty” Marka Piwowskiego. Jerzy Stuhr zagrał rolę ważnego polityka prawicowego, brutala i prostaka, który sprzeciwia się miłości nieletniej córki do pięknego Cygana, choć media popierają romans. Postać ojca wzorowano na wicemarszałku Sejmu Andrzeju Kernie z Porozumienia Centrum; jego córka uciekła ze starszym o kilka lat aferzystą. Autor scenariusza i reżyser TW „Krost” szybko nakręcił film na polityczne zamówienie. Wcześniej posłowie SLD, KLD i UW żądali usunięcia „niekompetentnego i osobiście skompromitowanego” wicemarszałka z nadania PC.

   Dziś wiadomo, że była to ubecka intryga. Polityk naraził się żądaniem nacjonalizacji majątku PZPR. Przy okazji likwidacji WSI Antoni Macierewicz znalazł dokumenty świadczące o udziale ludzi służb w produkcji filmu, ale zastrzega, że twórcy mogli tego nie nie wiedzieć. Jerzy Stuhr zapewne nie wiedział, dla kogo pracuje. Lecz musiał wiedzieć, że uprawia publiczną chłostę ojca zrozpacznego losem nastoletniej córki. Obrońcy w procesach działaczy Solidarności i studentów w 1968 roku, zasłużonego w demokratycznej opozycji PRL. Tworząc rolę robi się dokumentację, nieprawdaż? Cóż, jest kasa, jest zabawa kosztem prawego Polaka. „Taką przebodli go ojczyzną”.

   Niedawno tabloidy napadły na życie prywatne Macieja Stuhra. Słusznie rozgniewany nazwał je „wszami”, choć jego przejścia były niczym wobec afery wymierzonej przeciw wicemarszałkowi. Jakim słowem określi oprawców Kerna?

   Najmniej w „Obywatelu” razi deheroizacja Solidarności. Kto brał udział w karnawale wie, że było wiele głupstwa i przypadków, na co wskazują późniejsze losy ważnych działaczy. Ale czy nie trzeba nam dziś mitu zjednoczenia narodu wobec kolejnego zagrożenia ze Wschodu? Podobnie jest z Kościołem. Jan, antybohater Stuhra, ratuje z opresji prałata, kiedy prostytutka wyrzuciła mu ubranie przez balkon. I tak dobrze, że nie był to ministrant. Potem spotyka go w procesji na Boże Ciało, jak monstrancję niesie, krzyżem świętym żegna. Co za płytki katolicyzm polski!

   Miło pośmiać się z hierarchów, kiedy zasługują. Ale warto pamiętać na wszelki wypadek, że to oni stanowią alternatywną administrację kraju, kiedy państwo zachwieje się w posadach, jak już bywało wiele razy.

Ładniej proszę

   Sztuka zniesie każde każde nadużycie i przejaskrawienie jeśli jest dobrze zrobiona. Kłamliwe dzieło szkodzi umysłowi. Ale kiedy jest doskonałe, wznosi się ponad codzienność i uskrzydla. Przytoczona wyżej antypolska tyrada Gombrowicza z „Trans-Atlantyku” ma arcypolską formę opowieści sarmackiej. Atakuje byt narodu, lecz paradoksalnie utwierdza w języku. Zachwyca obrazami i rytmem dosadnych zdań. Zgrozę treści przemienia w radość formy. Aż chce się być Polakiem!

   „Obywatel” jest w zamyśle dość podobną groteską. Jan Bratek na każdym kroku uchyla się od heroizmu zaś historia nie daje mu spokoju. Niestety, film jest pokraczny formalnie a wizualnie brzydki. Ma strukturę wspomnień węzłowych chwil życia, gdy nasz antybohater leży na łożku w szpitalu po wypadku. Niektóre wspomnienia są za mało zróżnicowane. Pełno paskudnych ludzi. Chce się patrzeć tylko na ładnego Macieja Stuhra w roli młodego Bratka.

   Powierzchowność należy do warsztatu pracy aktora i podlega ocenie. Wolno więc ocenić, że Jerzy Stuhr wyrządził szkodę filmowi obsadzając się w głównej roli. Ma nalaną twarz, obleśny uśmiech, miauczący głos, to gruby i ociężały „wodzirej” po jeszcze gorszych przejściach, niż w filmie Feliksa Falka. Tak sobie wyobraża typowego Polaka pod 70-tkę. To razi. Lepiej, gdy kino nieco idealizuje bohaterów, by przekaz był bardziej nośny. „Forrest Gump” powiedział coś o Amerykanach przez ujmującego aktora. Dlatego  „Obywatela” powinien grać tylko Maciej; już widać, że zestarzeje się ładniej.

   Również obraz Polski jest okropny. Większość akcji dzieje się w PRL i post-PRL, więc brzydota wydaje się stanem naturalnym. Ciasne, ciemne wnętrza, gdzie mieszkają biedni ludzie. Biura i urzędy zapaskudzone gustem prostaków. Brak oddechu pięknych pejzaży dla kontrastu i jako znaku sympatii dla kraju. „Cały ten syf” powiadają dzisiaj wysocy urzędnicy państwa. I cały ten syf rzuca się do oczu. Jest to film nihilistyczny nie tylko w treści, ale też w formie.

   Zabawne, że Stuhr na festiwalu w Gdyni otrzymał specjalną nagrodę jury „za odwagę podjęcia trudnych tematów”. Pokaz obrzydzenia dla Polaków wcale nie wymaga odwagi nawet w Polsce. Autor dzieła nie straci dobrej prasy w głównym nurcie, ani możliwości pracy, ani nie dotknie go bojkot towarzyski. Wie, gdzie stoją konfitury i jak po nie sięgnąć. Z góry wykluczył swój udział w filmie o Smoleńsku. Krytyczne opinie na prawicy mu nie zaszkodzą, bo nie prawica trzyma kasę. Dlatego były pieniądze na kiepski pamflet "Obywatela", ale nie ma na patriotyczny plakat "Smoleńska"

PS. Tekst ukazał się w PlusieMinusie Rzeczpospolitej z 22 - 23 listopada 2014. Tu bez poprawek redakcyjnych.

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura