Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
3944
BLOG

Powstanie fajnych Polaków

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 28

   “Hiszpanka” należy do najbardziej ambitnych filmów III Rzeczpospolitej. To triumf produkcyjny Łukasza Barczyka, oszałamiający popis jego wyobraźni plastycznej i zespołu. Bogata scenografia i piękne kostiumy, olśniewające efekty specjalne, znakomite acz nieco manieryczne zdjęcia mają rozmach niezwykły w polskim kinie, z wyjątkiem „Miasta ‘44” Jana Komasy. Szczęściem, teraz ta wspaniała technika stwarza cudowny świat dostatku, zamiast niszczyć. Tylko czemu to służy?

   Dość daremnego przelewu krwi! Reżyser i autor scenariusza Barczyk pragnie dać Polakom mit pozytywny o wygranym powstaniu narodowym. Zasłonić pasmo klęsk swym świetnym obrazem. Ukazuje powstanie wielkopolskie w grudniu 1918 roku przeciw Niemcom osłabionym przegraną I wojny światowej. Chodzi mu o mocną przeciwwagę dla powstania warszawskiego. Wielu z nas uważa je za straszny błąd, kiedy inni niebezpiecznie fascynują się tą tragedią. Czy aby nie zechcą jej powtórzyć na nieszczęście narodu?

Polska w truskawkach

   Na ekrany wkracza partia rozsądku pod flagą biało-czerwoną. Jeden z bohaterów filmu mówi, że pragnie aby polski sztandar kojarzył się wyłącznie z truskawkami w śmietanie. A są to słowa nie byle kogo, Tytusa Ceglarskiego, postaci nawiązującej do wielkiego, polskiego przemysłowca Hipolita Cegielskiego. Jan Peszek tak się przejął rolą, że hasło pacyfizmu „fajnoPolaka” głosi w wywiadach. Barczyk celowo wrzucił te  truskawki do debaty publicznej dla prowokacji umysłów. W takim razie pomyślmy.

   Obu artystom wydaje się, że krwawa walka o niepodległość państwa jest skutkiem wypaczenia charakteru Polaków i można postępować inaczej. Niech więc powiedzą, co dziś radzą polskiemu rządowi z 1939 roku: czy przyjąć na siebie potworny cios III Rzeszy, czy iść z Hitlerem na Rosję, w tym drugim wypadku nasze ofiary byłyby mniejsze. Rząd miałby wybrać truskawki w śmietanie? Nie było takiej opcji! Bliżej czasów „Hiszpanki”: czy w 1920 roku należało krwawo bić się z Rosją o niepodległość, czy poddać bolszewikom, by założyli nam tu republikę sowiecką? Zapanowałby wtedy czerwony terror i dopiero Polska spłynęłaby krwią! Piłsudski nie miał wyboru - truskawki ze śmietaną albo bój na śmierć i życie.

   Waleczność nie jest patologią Polaków ale przystosowaniem do środowiska geopolitycznego. Chyba, że chce się porzucić polski kod kulturowy jako słaby i niepraktyczny, aby roztopić się w innych narodach, jednak niewygodnie mówić o tym wprost.

   NATO nas nie obroni, jeżeli Polacy nie będą okazywać woli walki, ponieważ zamiast zmagań na wojnie hybrydowej obecna głowa państwa radzi nam wybrać „morła”. Barczyk płynie bowiem tym samym nurtem myśli, którym popłynął prezydent Bronisław Komorowski wystawiając orła z czekolady w święto Trzeciego Maja. „Orzeł, który może”, czyli „możeł” miał nam krzepić ducha. Było to jednak – nie przemyślane, a może podświadome - wyrzeczenie się woli zbrojnej obrony narodu, bo ponoć nikt groźny do nas tu nie wejdzie. Dlatego orzeł, symbol dumnej waleczności i sztandar biało-czerwony, jako symbol ofiary - zastąpiły wyroby cukiernicze. Moim skromnym zdaniem to naiwność. W ten sposób zachęca się do łatwej konsumpcji Polski nie tylko przez Polaków, ale również tych, którzy Polsce z zewnątrz zagrażają. Pół biedy, jeżeli bajdurzą artyści. Od tego są, żeby wyrażać stany podświadome narodu zmęczonego burzliwą historią a sam się ich jeszcze wstydzi i nie umie wyrazić. Gorzej, gdy podobnie myślą politycy. Oby nasz prezydent to zrozumiał i zmienił symbolikę państwa na bardziej drapieżną.

   Film powstał z inicjatywy marszałka województwa wielkopolskiego Marka Woźniaka. Nie mam pewności, czy chodziło mu o to, co otrzymał. Jeżeli oczekiwał fabuły o trzeźwych poznaniakach, którzy pokazują krewkim a niemądrym królewiakom, jak wygrywać walkę, to się zdziwi. Zobaczy na ekranie, że bronią obu stron był ... okultyzm. Nasze medium musi pokonać medium wroga w zmaganiach o umysł Ignacego Padarewskiego. Maestro fortepianu podróżuje przez Poznań do Warszawy, aby stanąć na czele polskiego rządu. Niemcom chodzi o to, żeby Padarewski nie dał rady przemówić do powstańców zagrzewając do boju, bo wygrają. Dlatego Polacy wynajmują mocniejsze medium za większe pieniądze, które chroni mistrza przed złym wpływem. Aha, mają też armatę i żołnierzy.

Eee ..., erudycja

   Barczyk mówi w wywiadzie dla gazety wiodącej, że chciał pokazać potęgę umysłu. Ale ja sobie myślę, że chciał pokazać „fucka” prawicy narodowo-katolickiej. Zaiste, „Matka Boska w koronie” jak pisał Wyspiański, bardziej pobudzała i pobudza Polaków do czynu, aniżeli teozofka Madame Bławatska. Reżyser to wie, lecz ma lęk przed Kościołem. A przecież to w tradycji katolickiej kryje się nasza realna siła polityczna, nie w ezoteryzmie. Strajk szkolny we Wrześni, który doprowadził do buntu 75 tysięcy dzieci w całym zaborze pruskim wyniknął z odmowy zmawiania pacierza po niemiecku. Filip Bajon nakręcił o tym film „Wizja lokalna 1901” w roku 1980, gdy polską historię trakowało się poważnie.

   Okultyzm był modny w odradzącej się II RP, jednak bardziej w Niemczech po klęsce na  wojnie szukających wzmocnienia nawet w wirujących stolikach. W filmie występuje postać Dr Abuse w klimacie epoki. To kuzyn „Doktora Mabuse” (1922) Fritza Langa. Dr Mabuse hipnotyzował ludzi jak potem naród niemiecki hipnotyzował Wódz. Czemu mądrzejszy o 90 lat Barczyk nie skojarzył swego Abuse z Piłsudskim, który też hipnotyzował Polaków, chociaż z lepszym skutkiem? Byłoby co pomyśleć. Nie skojarzył, bo potrzebował tylko aluzji erudycyjnej, żeby sobie poszaleć.

   Istnieje film, którego autorzy na prawdę chcieli nauczyć Polaków wielkopolskiego rozsądku, a nie puszyć się artystycznie. To serial TVP „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy” w reżyserii Jerzego Sztwiertni do scenariusza  Stefana Bratkowskiego i Andrzeja Twerdochliba. Ukazuje, jak należy rozumem, organizacją i z pomocą księży walczyć o przetrwanie narodu. Był nadawany w roku 1982, gdy było jasne, że mamy nóż na gardle i trzeba nam się uczyć od Wielkopolan pracy pozytywnej. Że to nazbyt solenne na dzisiejsze czasy? Weźmy więc „A statek płynie” (1983 r.), o fabule dziejącej się cztery lata przed „Hiszpanką” i także w klimacie okultyzmu. Federico Fellini opowiada o wybuchu I wojny światowej.

   Zestawienie z geniuszem kina nie poniża Barczyka. Ma czegoś nauczyć. Obaj użyli ironii jednak geniusz lepiej.  Dał głównego bohatera, który prowadzi widza przez świat dziwnych postaci. Zaś w „Hiszpance” nie widać głównego bohatera, z którym widz się utożsamia i przeżywa akcję; jest tłum. Fellini wszystkie postaci traktuje z dystansem, z wyjątkiem rozbitków serbskich, ponieważ przywołują do rzeczywistości elitę europejską. Zaś Barczyk miesza ironię z powagą dezorientując widza. Fellini ośmiesza okultyzm, gdy nasz maestro mniejszy pokazuje jako siłę realną. Wreszcie Fellini ogłasza, że się bawi konwencją ujawniając na końcu kręcenie filmu w studio. Mówi nam – to nie jest rzeczywistość. Natomiast Barczyk chciałby, żeby świat jego filmu był rzeczywistością, bo ma dosyć polskiej powagi w podejściu do historii. A o co jeszcze chodzi?

Gdy nie wiadomo, o co chodzi ...

   Producent filmowy zarabia na tym, ile pieniędzy wyda na produkcję, a nie na tym, ilu widzów zobaczy jego film.  Nie jest finansowo zainteresowny wizją głęboką, lecz wizją szeroką. Reżyser, który jest swoim producentem musi mieć dyscyplinę moralną albo być już bogaty, żeby nie ulec pokusie rozrzutności, zwłaszcza kiedy w grę wchodzą wielkie pieniądze.

   Budżet „Hiszpanki’ wyniósł 24 miliony złotych. Reżyser wystąpił także w roli producenta, jako p.o. dyrektora studia „Kadr”, gdzie film powstał. Szefem „Kadru” został wspomniany mądrzejszy Filip Bajon dopiero 15 stycznia br. więc nie odpowiada za dzieło Barczyka. W rezultacie artysta o nieposkromionej rozsądkiem fantazji sam się kontrolował.

   Taki sam budżet miało „Miasto ‘44”. Producent filmu Michał Kwieciński powiedział, że trzeba w kinie 3 milionów widzów, by się zwróciły koszty. Po czterech i pół miesiąca od premiery film obejrzało 1,8 miliona widzów. A jest to ekranizacja legendy patriotycznej, o której słyszał  każdy Polak. O powstaniu wielkopolskim prawie nikt nie pamięta oprócz historyków. Nie ma legendy, która przyciągnęłaby szeroką publiczność. Mogłaby przyciągnąć świetna forma plastyczna, lecz moim zdaniem odstręczy fabuła. Prędzej mi na dłoni haubica wyrośnie, niż „Hiszpankę” obejrzy milion widzów.

   Chyba, że pójdą szkoły. Centrum Projektów Edukacyjnych Rozwojowych Adam Brzeziński przygotowało materiały dla nauczycieli. Uczniowie mają porównywać opis historyczny z wizją filmową powstania wielkopolskiego. Naładowany emocjami obraz jest bardziej sugestywny niż suchy opis. Dlatego okultystyczna „Hiszpanka” zamąci uczniom w głowach, mimo zachowania pozorów rzetelności przez porównanie z faktami historycznymi.

   W celu uzyskania ogromnego budżetu od sponsorów (A co, nie dacie kasy na jedyne wygrane powstanie, żeby nauczyć Polaków rozsądku? Na film pójdą szkoły!) użyto uczniów za przynętę i emocjonalny szantaż. Dołożył się także Polski Instytut Sztuki Filmowej sumą 6 milionów złotych, w tym 2 miliony z rezerwy dyrektora Instytutu. Scenariusz skierowała do finansowania komisja ekspertów: Agnieszka Holland (lider), Mariusz Grzegorzek, Paweł Felis, Dorota Paciarelli, Marek Zaleski. Komisja drugiego etapu składajaca się z liderów sześciu komisji eksperckich zatwierdziła projekt. A byli to szanowani twórcy: Agnieszka Holland, Andrzej Jakimowski, Maciej Wojtyszko, Filip Bajon, Dorota Kędzierzawska, Małgorzata Szumowska.

   Moim zdaniem, pierwszeństwo ma to, co podstawowe. Najpierw powinien zostać nakręcony realistyczy film o powstaniu wielkopolskim w celu wychowawczym dla szkół, a dopiero potem można bawić się historią kraju żonglując konwencjami i parapsychologią.

   A co z twórczym myśleniem, zamiast martyrologii, żebyśmy zbudowali rakietę kosmiczną, jak powiada Barczyk w wywiadzie dla gazety wiodącej? Drogi Panie Łukaszu, najbardziej kreatywną gospodarkę świata ma Izrael. Jest to państwo oparte na męczeńskiej religii Zagłady, którą wpaja młodzieży, z poborem powszechnym do wojska, także kobiet, z ciągłym szkoleniem rezerwistów i uzbrojone w 200 głowic nuklearnych. Pana dylemat „wojowniczość albo praca kreatywna” jest fałszywy. Konieczne jest jedno i drugie.

   Polacy są skazani na pracę i walkę, dopóki pragną pozostać Polakami. I bardziej potrzeba nam rozumu, niż okultyzmu w szkołach. Zaś polski problem numer jeden polega na tym, jak oduczyć elitę pogardy dla narodu, w którym i z którego żyje.

PS. Tekst ukazał się w PlusieMinusie Rzeczpospolitej 31.01.2015 Tu bez poprawek redakcyjnych, ale tytuł zmieniony.

 

 

 

 

 

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura