Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski
5001
BLOG

Wajda, filar III RP

Krzysztof Kłopotowski Krzysztof Kłopotowski Kultura Obserwuj notkę 76

Największy polski reżyser filmowy 6 marca kończy 90 lat. Z tej okazji Gdańsk przyznał Andrzejowi Wajdzie honorowe obywatelstwo miasta. Wniosek złożyli radni PO. Radni PiS nie wzięli udziału w głosowaniu. To niewdzięczność i krótkowzroczność polityczna. Radni PiS twierdzą, że PO spłaca dług za poparcie mistrza. No to co? Wszyscy mamy dług u Wajdy za piękno, wzruszenia i bolesne refleksje, jakich nam dostarczył podczas długiego, twórczego życia.

Andrzej Wajda niczego od partii obecnie rządzącej Polską nie potrzebuje. To rządzący potrzebują jednego z najwybitniejszych twórców, jakich mieliśmy w historii, by honorując jego dorobek, wyrazić troskę o kulturę polską. Była okazja wzniesienia się ponad bieżące spory polityczne, aby docenić niezwykły talent. Pokazać, że rozumie się uwarunkowania, w jakich tworzy mistrz kina i teatru. By pojąć, że sztuka ma trudne źródła i niełatwo je osądzać. Okazać wielkoduszność w czas bilansu życia wielkiego artysty.

Tradycja w proch rozbita

Wajda od pierwszych filmów wywoływał sprzeciw, bo polemizuje z polskimi mitami historycznymi i zbyt dobrym samopoczuciem Polaków. W sporach najłatwiej przypisać komuś niskie pobudki, takie jak koniunkturalizm, płytką żądzę sławy i pieniędzy. Kto nie ma takich pragnień, niech pierwszy rzuci kamieniem. Ale oprócz przyjemności kariery – motywy Pana Andrzeja są dużo poważniejsze. Moim zdaniem kieruje się głęboką troską o naród zrodzoną z osobistego przeżycia upadku II Rzeczypospolitej, niemieckiej okupacji, potem sowieckiego protektoratu trwającego prawie pół wieku.

W chwili najazdu hitlerowskiego Andrzej Wajda miał 13 lat. W szkole zetknął się z kultem Piłsudskiego i propagandą państwową rzekomo mocarstwowej pozycji II RP. Ale jako dorastający chłopak patrzył na największą klęskę i najstraszniejszą okupację kraju w dziejach, potem ohydy i hańby PRL. Musiała powstać w nim myśl: nigdy więcej złudzeń o sile Polski zdolnej postawić się potężnym sąsiadom. To wydaje się jego doświadczeniem formacyjnym na całe życie. Należy do głównych powodów gniewu na formację dziś sprawującą władzę za program odbudowy pełnej suwerenności, co Józefowi Piłsudskiemu udało się dzięki przelotnej koniunkturze historycznej.

Braciom Kaczyńskim łatwiej było hołubić nadzieje. Urodzili się kilkadziesiąt lat później. W roku 1962 mieli po 13 lat. W tym wieku Wajda oglądał najazd nazistowski z bolszewickim i upadek państwa. A Kaczyńscy w tym samym wieku wystąpili w komedii filmowej „O dwóch takich, co ukradli Księżyc". Nie zaznali grozy hitlerowskiej okupacji ani terroru stalinizmu, tylko małą stabilizację gomułkowską, po stłumieniu nadziei Października '56 na wolność i demokratyczny socjalizm. Ich doświadczenie kruchości państwa polskiego nie jest tak dojmujące, jak zapewne czuje to reżyser.

Różnica doświadczeń formacyjnych ma skutki światopoglądowe. Ludzie sprawujący dziś władzę nawiązują do tradycji II Rzeczypospolitej. Tejże, którą Pan Andrzej oglądał rozbitą w proch, pamiętając parady wojskowe i przechwałki o mocarstwowej roli.

Kaczyńskich doświadczenie terroru policyjnego wywodzi się ze stanu wojennego, który był łagodny w porównaniu z terrorem stalinowskim. To wpłynęło na ocenę ryzyka związanego z walką polityczną o pełną niepodległość Polski.

Zapewne zdaniem Wajdy bracia Kaczyńscy ryzykowali za dużo, dopóki żył Lech. Dzisiaj pan Jarosław ryzykuje za wiele jako „naczelnik państwa". Co mianowicie? Ryzykuje wypadnięcie kraju ze struktur Unii Europejskiej, co nas postawi oko w oko z Rosją, zamiast wtapiać wszelkim siłami w świat zachodni. Który z nich ma rację, pokaże przyszłość, lecz lepiej być ostrożnym.

Można zarzucać Wajdzie, że dał się „przestraszyć" wojnie, okupacji i dominacji ZSRR, a nawet że „nie jest patriotą". Są tacy oskarżyciele, choć ten ostatni zarzut jest absurdalny wobec artysty, który z wszystkich żyjących najwięcej zrobił dla reputacji kultury polskiej za granicą. Czy nie lepiej powiedzieć, że odrobił lekcję naszej historii? Postanowił zostać Polakiem mądrym przed szkodą. Przecież położenie geopolityczne narodu się nie zmieniło mimo zmiany granic, ustroju i sojuszników. Zawsze będziemy mieszkać na przeklętej równinie środkowoeuropejskiej, gdzie hulają wiatry i obce armie. Dlatego – domyślam się – jego zdaniem Polska powinna być niczym trzcina: ta uchyla się na wietrze i dzięki temu może przetrwać największe wichury, które połamią konary dumnych dębów.

Dlatego też – jak sądzę – po katastrofie smoleńskiej Wajda zapalał, na wezwanie „Gazety Wyborczej", w malowniczym czarnym stroju świeczki na grobach żołnierzy sowieckich. Czy to była zdrada, jak powiadają niektórzy? Czy ofiara przebłagalna wobec potwora ze Wschodu?

W maju 2010 roku nie było wiadomo, co jeszcze zapowiada katastrofa smoleńska. Można się było lękać różnych rzeczy. A świeczki na grobach wyrażały też sympatię dla duszy rosyjskiej reżysera kongenialnych inscenizacji powieści Dostojewskiego.

Opowieść wyzwoleńca

Mam natomiast wielką pretensję do Wajdy o „Katyń". Film robi wrażenie opowieści o tragicznych początkach przyjaźni polsko-radzieckiej. Widać strach przed obrazą różnych poprawności: postkomunistycznej, europejskiej i obyczajowej. Powstała więc opowieść wyzwoleńca, który pamięta na grzbiecie razy otrzymane w niewoli, a nie dzieło wolnego artysty. Wyprana z erotyzmu klechda mieszczucha, a nie reżysera, który podziwia Pedra Almodovara za śmiałe postaci kobiet. To nudny film o żonach, córkach i siostrach próżno czekających na swych mężczyzn w sowieckiej niewoli.

Skąd się wziął ten punkt widzenia w męskim z natury rzeczy dramacie o żołnierzach państwa wystawionego na cios i zdradzonego przez sojuszników? Kraju zalanego dziką bolszewią 17 września 1939 roku? Narodu wierzącego, że pełni misję cywilizacyjną na Wschodzie?

Wajda nie chciał lub nie umiał zrobić ostrego filmu antysowieckiego. Ani tym bardziej antyrosyjskiego, chociaż w latach 2005–2007 były warunki polityczne, żeby taki film powstał, bo rządził wtedy PiS. Nie zdobył się na ukazanie pogardy polskiego oficera dla ruskiej tłuszczy – sojuszników nazistowskich Niemiec. Tymczasem publiczność czekała na mobilizację patriotyczną. Na dzieło, które powinni głęboko przeżyć żołnierze Wojska Polskiego i młodzież szkolna. A tu z wyjątkiem wstrząsającej sceny egzekucji powstała opowieść niemal nie na temat z wymówką, że chodziło o „kłamstwo katyńskie", jak reżyser wyjaśniał usłużnym dziennikarzom.

Tylko dlaczego robić film o kłamstwie, zamiast pokazać całą prawdę? Czyżby Wajda się przestraszył, że prędzej czy później Rosjanie rozliczą go z filmu antyrosyjskiego? Może. Jednak również uznał, że pogarda jest jałowa nawet wtedy, kiedy byłaby uzasadniona postępowaniem śmiertelnego wroga. Polacy powinni być otwarci na Rosję, bo to nieunikniony sąsiad, a co więcej – ze wspaniałą kulturą. I korzystając z roli oberbarona polskiej kinematografii, wyrwał temat Robertowi Glińskiemu, który szykował film według oczekiwań widowni.

Ale dzięki wykastrowaniu tematu kalekie dzieło Wajdy pokazała rosyjska telewizja. Gdyby film był ostrym atakiem antysowieckim, byłoby to niemożliwe. Tak oto miliony Rosjan dowiedziały się o Katyniu. Wajda uzyskał też nominację do Oscara, lecz zwycięzcą okazało się „Życie na podsłuchu" osądzające komunizm w NRD. W grze o złotą statuetkę reżyser rzucił więc na stół jeszcze wyższą kartę antykomunizmu, film o Lechu Wałęsie.

Piękne złudzenia

Nie trzeba było czekać na otwarcie szafy Kiszczaka, aby dowiedzieć się, że Wałęsa był „Bolkiem", który brał od esbeków pieniądze za donosy na swych kolegów w latach 70. Mówiło się o tym w środowisku Wajdy od początku „Solidarności". W ostatniej dekadzie wychodziły o tym książki Sławomira Cenckiewicza, Piotra Gontarczyka i Pawła Zyzaka przyjęte wrzaskiem przez obłudników z salonu warszawskiego i rządu PO.

Jednak legendarny Lechu był też bohaterem. W internowaniu odmówił komunistom wznowienia związku przetrzebionego z niezłomnych działaczy. Cóż, ostatecznie – w moim osobistym przekonaniu – okazał się zdrajcą sprawy. Zgodził się na wykluczenie z Okrągłego Stołu „niekonstruktywnej opozycji". Kiedy został prezydentem, oszukał swoich zwolenników. Szedł po władzę pod hasłem przyspieszenia przemian, jednak po wygranej otoczył się esbekami i wzmacniał „lewą nogę". Jego prezydentura wywołała szok nie tylko związkowców. Można sądzić, że Wałęsa bał się szantażu lub był szantażowany donosami z szafy Kiszczaka. Dlatego „operacja transformacja" udała się tak dobrze dla esbeków i sprytnych komunistów, a skończyła się emigracją lub katastrofą materialną niezłomnych bojowników. Za to dała Lechowi sławę i bogactwo.

Kariera Wałęsy wyraża archetyp „z chłopa król" z szekspirowską domieszką Ryszarda III. Opowieść trzeba było nasycić aktualnymi realiami. Inteligentny scenarzysta Janusz Głowacki umiałby zrobić to dosadnie a zabawnie. Skoro reżyser zaprosił do współpracy naszego najlepszego ironistę, to znaczy, że też odczuwał potrzebę rewizji mitu bohatera. Ale film okazał się apologią Wałęsy. Głośny konflikt między obu realizatorami dowodzi, że zaszła zmiana koncepcji. Finalny montaż także zmieniano parę razy. Według moich informacji, wskutek opinii Adama Michnika. Wajda temu zaprzeczył – jako reżyser „nie musiał" z nikim się konsultować. Oczywiście, nie musiał. Zrobił to bez przymusu. Wszak przyjaźni się z redaktorem „Gazety Wyborczej" od dziesięcioleci.

Wałęsa, Wajda, Michnik są filarami III RP. Łączy ich błyskotliwa inteligencja na etapach rozwoju od prymitywa przez artystę aż do mózgowca manipulatora w spisku przeciwko prawdzie. Pogrążyli okazję powstania filmu z makiawelicznym rozmachem o tym, że lud został oszukany przez upadłego, acz cwanego króla, który wyprowadził w pole również cały świat. Co za temat dla wielkiego artysty! Publiczność zamarłaby ze zgorszenia, ale w końcu z zachwytu. Wszyscy poczuliby się smutniejsi, lecz mądrzejsi, to klasyczny skutek dojrzewania.

Przecież Pan Andrzej jest specjalistą od rewizji polskich mitów. Czy powstrzymał go oportunizm? Nie tylko. Legendę Wałęsy uważa on za polski skarb narodowy. Tak było na początku demontażu komunizmu, kiedy ten symbol „Solidarności" otwierał wszystkie drzwi. Obecnie Wałęsa nie pracuje dla Polski, ale jedynie dla siebie, biorąc nieprzyzwoicie sowite opłaty za „wykłady" czy za reklamy typu Cinkciarz.pl. Jego legendę dałoby się ocalić w totalitarnej Polsce, przy pełnej kontroli rządowej badań naukowych i mediów, w tym internetu. Platforma próbowała to zrobić, lecz nie dała rady. Mit Lecha w kraju upadł. Jest kwestią czasu, by upadł w świecie.

Inny, młodszy reżyser dostanie szansę zrobienia wielkiego filmu o pięknych złudzeniach „Solidarności". Natomiast Wajda stracił poważną część kapitału zaufania i podziwu, angażując się w obronę fałszu. Mimo to bilans życia i twórczości mistrza jest bardzo pozytywny, gdy pamięta się jego najlepsze dzieła.

Najbardziej krytykowany na prawicy film o Żołnierzu Wyklętym zawiera piękne wersy. Pamiętacie zrujnowany kościół ze skrzypiącym, odwróconym krzyżem? Aktorka Ewa Krzyżewska odczytuje napis na murze: „Czy popiół tylko zostanie i zamęt/Co idzie w przepaść burzą/Czy zostanie/Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament/Wiekuistego zwycięstwa zaranie?".

Na temat tego cytatu z Norwida napisano mnóstwo interpretacji. W ten sposób reżyser podtrzymywał refleksję publiczną nad sensem II wojny światowej i polskiej historii pomimo cenzury komunistycznej. Nie miał racji? W dniach obchodów ku czci Żołnierzy Wyklętych widać co najmniej „zaranie" zwycięstwa, chociaż wątpliwe, czy wiekuistego.

Najlepsze filmy Wajdy leżą jak te diamenty na dnie popiołów sporu politycznego. One zostaną w pamięci narodu. Reszta to marność nad marnościami i pogoń za wiatrem.

Bo pamiętajmy również finał „Wesela", gdzie reżyser wprowadza scenę nieobecną w dramacie Stanisława Wyspiańskiego. Jasiek ze złotym rogiem na koniu szuka drogi i natyka się na patrole graniczne trzech zaborców. O tym również dużo się mówiło publicznie, a więcej myślało prywatnie. Czy już nie ma dla nas nadziei na niepodległość? Trzy lata później Wajda nakręcił „Człowieka z marmuru". Po pierwszej projekcji we Wrocławiu widzowie wstali z miejsc i odśpiewali: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy!". Po czterech latach wybuchła „Solidarność".

A pamiętacie jego najlepszy film „Ziemia obiecana"? Jakże był krytykowany za to, że na końcu polskiemu szlachcicowi wżenionemu w rodzinę niemieckiego fabrykanta kazał strzelać do robotników, czego nie ma w powieści Reymonta. „To oportunizm, marksizm, komunizm!" – klną krytycy na prawicy. A przecież sens sceny jest prawdziwy. Tak było. I tak może być przy użyciu innych środków tłumienia buntu pracowników, jeżeli dojdzie do władzy neoliberalizm.

Kręcąc filmy w komunizmie za państwowe pieniądze, reżyser posuwał się na granicy tego, co dozwolone, a czasem ją przekraczał. Lepiej rozumiejąc język kina niż cenzorzy, wkładał zakazane treści w obrazy, a nie w dialog łatwy do kontroli. I używał sugestii w decyzjach obsadowych.

Jerzy Radziwiłłowicz w roli przodownika pracy wyglądał jak naiwny męczennik, a nie dziarski robociarz. Nawet inteligentny politruk literacki Jerzy Putrament dał się zwieść, wmawiając towarzyszom, że Wajda to „nasz człowiek". Lecz partia musiała organizować nagonkę na „Człowieka z marmuru", ograniczać pokazy i rzucić do walki posłusznych recenzentów, gdy filmu nie dało się ukryć przed widzami.

W III Rzeczypospolitej Wajda bronił Polaków przed oskarżeniem o obojętność wobec powstania w getcie, jakie rzucił Czesław Miłosz w sławnym wierszu „Campo di Fiori". Film „Wielki Tydzień" zawiera scenę pod murem getta z karuzelą, o której pisał Miłosz, że beztrosko kręcili się na niej Polacy, gdy obok płonęło getto. A u Wajdy karuzela jest tłem dla próby niesienia pomocy powstańcom przez AK. Nie można mu zarzucić w tym konflikcie braku wyczulenia na polską rację stanu.

Finał jego filmu „Korczak" wywołał oburzenie Żydów we Francji. Czym się narazili on i scenarzystka Agnieszka Holland? Wydaje się, że chodzi o to, iż zalecają syntezę obu kultur. Różne formy asymilacji duchowości polskiej i żydowskiej miałyby być rozwiązaniem problemu współżycia na jednym terytorium. Niestety, filmowi zarzucono, że żydowskiej tragedii narzuca obcą perspektywę chrześcijańską.

Skrucha krytyka

Usłyszałem od patriotycznego, starszego kolegi, że pewne moje artykuły są na granicy zdrady, chociaż jej nie przekraczają. Bóg zapłać, dobry człowieku, że szubienica będzie mi oszczędzona. Bo z hańbą jakoś przeżyję. W Polsce ciężką hańbą jest realizm. Rodacy na prawicy nazywają to oportunizmem.

Chwalmy więc Wajdę za oportunizm, który pozwolił mu zrealizować niezwykły talent. Gdybyśmy tak jak on potrafili manewrować w zmiennych koniunkturach, los narodu byłby lepszy. Przytacza się czasem krytykę ze strony Antoniego Słonimskiego, że to był „wajdalizm" wobec historii narodowej. Skłonność felietonisty do kalamburu wydaje mi się raczej w złym guście. A kiedy pan Antoni puszczał bon moty w kawiarniane krzesła, Pan Andrzej tworzył filmy, które pozwalały nam wznosić się ponad nędzę i nudę PRL. Już zapomnieliśmy, jak bardzo PRL był nudny!

W gorączce polemicznej napisałem kiedyś, że procesja z Oscarem za całokształt była próbą generalną pogrzebu artysty w Krakowie według wzoru „Bema pamięci żałobnego rapsodu" i powinien zaprzestać on twórczości na „Panu Tadeuszu". Przepraszam, jest mi przykro. Sto lat, Panie Andrzeju, i tyle, ile dusza zapragnie, wiekuistego zwycięstwa.

PS. artykuł ukazał się w PlusieMInusie Rzeczpospolitej 6 marca 2016

W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura